Kaloryfer bez osłony niemalże straszył... Patrząc w jego kierunku omijałam go wzrokiem, za nic w świecie nie wyobrażałam sobie postawić przy nim stołu tak, by z jednej strony wyłaniał się zza niego jak jakiś kościsty potwór. Zabudowa z półkami po obu stronach parapetu powstała już dawno według naszego pomysłu z ręki lokalnych panów stolarzy, jednak produkcji mojej wymarzonej osłony niestety się nie podjęli. Miał zrobić ją Pan Mąż, ale wciąż brakowało na to albo czasu albo chęci, aż zmusił nas do tego Pieszczoch, który stawiając pierwsze kroczki niebezpiecznie lawirował w okolicach żebrowanego stwora. Z początku smuciły mnie samotne popołudnia, które Pan Mąż spędzał w garażu pracując ekspresowo nad osłoną... Ale kiedy zobaczyłam pierwszą jej przymiarkę prawie padłam z wrażenia! Różnica była potężna!
Pomysł jest cudownie prosty - poprzeczne deseczki optycznie tworzą z żebrami kaloryfera kratę, jedyne, o co trzeba zadbać, to to, żeby i osłona i kaloryfer były w jednym kolorze Zdecydowanie wolę takie rozwiązanie niż oprawiony w drewniane ramy ratan. Taka osłona jest bardziej graficzna i nowoczesna, nie działa plamą jednego koloru w całości "kompozycji".
Przy takim oknie aż chce się siedzieć! Parzę więc dla mojego zdolnego Męża ciepłą, aromatyczną herbatę!
Filiżanki to prezent od mojej Mamy, kupiła je specjalnie na przyjęcie z okazji moich osiemnastych urodzin. Teraz codziennie cieszą nas swoim urokiem i zdobią kuchenny kredens... Tak bardzo lubię otaczać się przedmiotami, które coś znaczą, o czymś każą pamiętać... Nigdy nie szkoda mi ich używać - rzeczy są po to, żeby z nich korzystać i cieszyć się z piękna, które często przynoszą.
Cudownego niedzielnego wieczoru życzę Wam z całego serca!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz