wtorek, 26 lutego 2013

50

"Bycie normalnym to, jak zauważyła jedna z amerykańskich felietonistek, ubranie się w rzeczy, które kupujesz do pracy, przejechanie przez zatłoczone ulice samochodem, który jeszcze spłacasz, żeby dostać się do pracy, która jest ci niezbędna, żeby zapłacić za ubrania, samochód i dom, który musisz zostawić na cały dzień pusty, żeby cię było na niego stać."

- Więzi, nie osiągnięcia - Zwierciadło (marzec 2013)


Większość z nas godzi się automatycznie na taką normalność. Ja też jestem w stanie się zgodzić, choć brakuje tu mojego motywu do zgody. Każdy ma swój, więc to akurat nieważne. Fragment, który sprawia, że zaczynam się jednak naprawdę wewnętrznie buntować dotyczy pustego domu.

Dom jest naszą życiową scenerią, kształtujemy go, dostosowujemy do potrzeb, robimy wszystko, żeby był naprawdę "nasz". Piękne! I cóż, rzeczywistość jest rzeczywistością, niech już ten dom stoi pusty cały dzień, za to chwila, kiedy otwieramy drzwi po całym dniu poza naszą świątynią prywatności...nie do opisania. Lubię rozglądać się po cudzych domach, można z nich czytać o właścicielach prawie jak z książki. Często okazuje się, że te wszystkie historie są naprawdę fascynujące. Zdjęcia na ścianach, kolorystyka obrazów, styl każdego z pomieszczeń... Nieważne jaki jest, jest taki jaki domownik potrzebuje i czuje się w nim dobrze. Ja nie potrafiłabym mieszkać w domu z szalunkowego betonu, nie zniosłabym też kakofonii kolorów. Czy to czyni mój dom nieinteresującym? Nie. Nie wierzę w ikeowy mainstream, bo, jak zauważyła wczoraj pewna niezwykła blogerka (Gusiu, puszczam oko!), nawet Ikeę można stuningować i wiele osób to właśnie robi. Bezwstydnie i z radością! A najcudowniejsze jest, że nasze domy żyją, ciągle się zmieniają, nie znam nikogo, kto raz w życiu ustawiłby w domu meble, pomalował ściany i nie zmieniał nic przez całe życie.

Wczoraj pisałam o pokoju dziennym, dziś postukam parę słów o sypialni, bo chociaż zmiana mała, to jednak w miejscu, gdzie ciągle coś się dzieje.

Od kiedy Maluszek zaczął przemieszczać się sam (co prawda na pupie, ale zawsze) w domu zniknęło wiele rzeczy, łącznie ze starą walizką, stoliczkiem i wiekowym telefonem w sypialni. Został tylko fotel, aż trafił do salonu, a teraz pod oknem stoi wiklinowy kufer i...nacieszyć się z tego nie mogę! Wreszcie miejsce na koce, zagłówki i dodatkowe poduszki! Szkoda było to wszystko upychać w szafie, nie było jednak tu miejsca na kufer, który jak dotąd ulokowany był przez nas w salonie. Tłumaczyłam sobie (wbrew sobie), że tak jest lepiej, w końcu tutaj też wypoczywamy, kocyk i poduszka się przyda pod ręką. Ale kiedy się rzeczywiście przydawała, to właśnie tu, w sypialni, kiedy chciało się podrzemać chwilę z Pieszczochem. Jestem tą wygodą za-chwy-co-na!



Równie zachwycona jestem pieszczochowym dobytkiem. Dziś uderzyło mnie, że jednak najcieplejszą dekoracją są jego zabawki. I są wszędzie! Nie sposób ich chować, po co, skoro najbardziej lubię jego piski zachwytu, gdy przypadkiem odnajduje zapomnianą zabawkę? Niektóre z nich są po prostu bajeczne! Te drewniane wydają mi się urocze i nostalgiczne, mają w sobie coś nie do opisania, a dla Malucha są kopalnią inspiracji do zabaw, w jego łapkach zdają się mieć tysiące zastosowań.



Na klocki co prawda jeszcze za wcześnie, czekamy z Pieszczochem i na te drewniane i na marzenie każdego chłopca - LEGO! Ma już parę zastawów obu, ale poza rzucaniem i gryzieniem, nie mają jeszcze dla naszej Pociechy większego
uroku. To nic, bo zanim się obejrzymy, w domu rosnąć będą kolorowe zamki i wieżowce.


Trudny jest wybór zabawki dla rocznego brzdąca. Za mały na większość najfajniejszych zabawek, za duży na niemowlęce grzechotki i szeleszczące pluszaki. Na szczęście Pieszczoch zabawkę potrafi zrobić ze wszystkiego, a jego ulubionymi zabawkami są...książeczki! Jeśli nie chce oglądać obrazków i słuchać opowiadań, to na długie minuty potrafi zająć się "sortowaniem" książeczek -wyjmowaniem i wkładaniem do koszyczka. Czy rośnie mi w domu bibliofil? Oby!

Miłego wieczorku!

poniedziałek, 25 lutego 2013

Pobojowisko

Z rodziną podobno najlepiej na zdjęciu...cóż, jeśli chodzi o moją rodzinę, to powiedzenie to ma mało wspólnego z rzeczywistością! Znacznie lepiej niż fotografie do rodzinnego albumu wychodzą nam chyba "kameralne" spotkania. Tylko najbliżsi z bliskich liczą u nas jakieś 20 osób. Bywa więc zawsze głośno, wesoło, radośnie, a stół zawsze ugina się od pyszności.... Bajka! Organizacja takiej imprezy często jest jednak nie lada wyzwaniem, okupionym godzinami ekstatycznych zabiegów w kuchni. O ile u nas, w niebie, gotowanie smakołyków to sama przyjemność i samo planowanie sposobów uraczenia tych ważnych podniebień jest wciągające, tak wygenerowanie miejsca dla każdego imprezowicza to już zupełnie inna sprawa. Tak duże spotkanie odbyło się u nas wcześniej tylko raz - na powietrzu, w pełni chwilowo chłodniejszego lata. Z przyczyn oczywistych nie udało się tego powtórzyć w miniony weekend, postanowiliśmy bowiem z Panem Mężem uczcić pierwsze urodzinki naszej cudownej Pociechy. Kombinowaliśmy długo, a czy nasz skromny salonik uniósł trudy pomieszczenia tych wszystkich, bez których uroczystość byłaby niepełna - nie mnie oceniać, ale to, co stało się PO imprezie zaskoczyło mnie samą!

Od dawna królował w pokoju dziennym jeden sprawdzony układ, który bardzo lubiłam. Siadając do czytania, jedzenia czy nauki przy stole często wyglądałam za okno i pozwalałam sobie na to, żeby z tym widokiem przed oczami po prostu być, odpłynąć myślami, celebrować krótką chwilę ciszy przy aromatycznej herbacie. Stół był jak wyspa, jak zupełnie oddzielna część pomieszczenia, otoczona niewidzialnymi ścianami. Dwa kroki dalej i już wkroczyć można było w zupełnie inną strefę - wypoczynkową, z kącikiem do czytania, sofą i stoliczkiem na miękkim, tkanym, bielutkim dywanie. Tu spędzaliśmy z Panem Mężem cichutkie wieczory przy książce czuwając nad spokojnym snem Pieszczocha za ścianą. Tą aranżację widać było najlepiej tu, tu i tu.

Sprzątając rozłożony na części salon wpadła nam do głowy pewna myśl. Stół, na czas spotkania z rodziną, który trafił pod ścianę, stał się jakiś malutki, salon wydał się natomiast wręcz olbrzymi, czemu by więc nie zadbać o przestrzeń, w końcu Maluszek już zaraz będzie POTRZEBOWAŁ miejsca do zabawy. Znowu zaczęliśmy więc wnętrzarską kombinatorykę, żeby znaleźć jak najbardziej optymalny układ. W tym momencie "testujemy" go już drugi dzień i muszę przyznać, że zaczyna mi się jego funkcjonalność bardzo podobać, chociaż troszkę tęsknię za tym, do czego się tak bardzo przyzwyczaiłam...

Przewaga nowego nad starym leży jednak niezaprzeczalnie w odzyskanej przestrzeni:


"Kącik czytelnika" wciąż istnieje, zyskałam nawet "uwspólniony" z sofą stoliczek. Gazetnik skrył się za stoliczkiem i cieszy oko tylko tych, którzy cenią słowo drukowane:


W fotelu można się wtulić w tkaną beżową narzutę, poduszkę dostałam niedawno od mojej mamy:


I pamiątka z przyjęcia:


Sypialnię też spotkała drobna transformacja, nieporównanie mniejsza, o tym jednak kiedy indziej. Pieszczoch zdaje się w ogóle tego wszystkiego nie zauważać i dalej robi swoje, czyli cieszy się i śmieje jak najczęściej - jak zwykle!




Nnnnnnnnnnnnno!

Miłego wieczorku!

wtorek, 19 lutego 2013

Ufff...!

Sama nie mogę uwierzyć, jak długo już nie pisałam. Codziennie myślę o tym, żeby usiąść do tego wieczorem, ale kiedy tylko odnajduję miękką, białą sofę, padam ze zmęczenia. Nasz Brzdąc ząbkuje, to nie tajemnica, nałożyło się na to jednak wiele innych rzeczy i bywa troszkę ciężej niż zazwyczaj. Nie ukrywam również, że w zimowe wieczory pisanie bloga ma poważną konkurencję w postaci odprężającej literatury przy kieliszku wina lub rozgrzewającej herbatce. Pisząc o herbacie muszę się Wam pochwalić - Pan Mąż wie dobrze, że jej po prostu potrzebuję jak powietrza i pamiętał o tym przy wyborze walentynkowego prezentu. Oto jego część - herbata Walentynkowa i śliczny kubek z otualczem, w kolorze i miękkości idealnie pasującym do otulacza, który kiedyś dla Niego koślawo wydziergałam (ważne, że z sercem):


Same Walentynki przebiegły niezwykle pośpiesznie, ale nie jest nam przykro z powodu natłoku spraw, komu byłoby przykro, kiedy synek daje najpiękniejszy walentynkowy prezent - pierwszy w życiu samodzielny kroczek! Już niedługo czeka nas z resztą przepiękna impreza - pierwszy roczek naszego Pieszczocha. Już od dawna myślę o tym, co powinno być na stole, bardzo lubię tematyczne zestawy menu. Tym razem postawię jednak na sprawdzoną klasykę, w końcu imię nasz Maluch ma prawdziwie polskie, niech więc polskie dania królują tego wieczoru obok tortu z dumną pierwszą świeczką. Ciągle myślę o moim Maluszku jak o paromięsięcznej kruszynce, a tu proszę, toż to już poważny Szkrab!





W domu również z powodu podrośnięcia Pieszczocha zmiany! Już od jakiegoś czasu nie przewijam go na przewijaku, zdecydowanie jest to zbyt niebezpieczne, Maluch siada bez problemu, najchętniej właśnie podczas przewijania. Komoda, na której leżała zwykle mata do przewijania, świeci więc pustkami, a mi jakoś ciężko znaleźć dla tej odzyskanej powierzchni zastosowanie. Kosze z zabawkami wyglądają bardzo dziwnie i wprowadzają wrażenie bałaganu, książki i książeczki również się nie sprawdzą, nasz mały Czytelnik przetrząsa swoją biblioteczkę parę razy dziennie (dlatego mieści się ona również w koszyku), z "braku laku" z komody patrzą na spokojny sen Pieszczocha dwa pluszowe miśki i cała nasza trójka ze zdjęcia. To jest jednak tymczasowe rozwiązanie i mam nadzieję, że już niedługo podzielę się nowym losem tego kąta. A może ktoś z Was podsunie mi pomysł?

A teraz niespodzianka.

Pod koniec września przyjedzie do nas z Australii pan Gerald! Nie mogę się już doczekać i planuję już w głowie całą listę polskich przysmaków, oj, coś ta polska kuchnia jakoś podstępnie mnie omamiła i sama zaczęłam ją mocno doceniać. Często odkurzam teraz starą książkę kucharską mojej babci i dzieło pani Ćwierczakiewiczowej. Pieszczoch też w tradycji mocno zasmakował -  wczoraj ze smakiem pochłonął dwa kopytka, a dziś pół kluski śląskiej. Nie może być jednak zbyt monotonnie, tak więc jutro kuchnia francuska, a co!

Życzę, Kochani, smakowitego wieczoru!