środa, 30 stycznia 2013

Słonecznie

"Może dlatego wydaję Ci się szczęśliwy, ponieważ cieszę się tym, co mam, 
a nie tęsknię za tym, czego nie mam" 

Lew Tołstoj


Zaczynam przepisanym dla Was w kalendarz cytatem z książki, w której się teraz zaczytuję. Czy szczęście rzeczywiście jest tak proste? Chyba tak, ja czuję je w pełni właśnie dzisiaj. Jest w spokojnej buzi Pieszczocha wtulonego w Hipcia, porannej gorącej herbacie o smaku piernika i w niespodziance od Pana Męża w torbie z porannymi zakupami - duńskich ciasteczkach. Pogoda zupełnie nie współgra z tajemniczo odnalezioną dziś rano euforią w sercu.


Cudownie przypomnieć sobie, jak wielkie są w życiu małe rzeczy.

Magicznego wieczoru!

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Po przerwie

Zapadłam w sen zimowy.

Sypie za oknem (chociaż straszą odwilżą), w domu ciepło i przytulne, herbata w filiżance cudownie uwodzi, biała para wije się nad nią dyskretnie... I nie chce się nic. Z trudem przychodzi mi zabranie się za domowe obowiązki, kiedy Pieszczoch ucina sobie drzemkę. Jako jedyny w domu bywa wyspany, ale to dobrze, Niewyspana Maruda to chyba najgorsze z wcieleń naszego Maleństwa, kosztem snu mamy czy nie, byle tylko nie żalił się na obolałe dziąsełka.



W czasie tego zimowego snu wydarzyło się parę istotnych rzeczy. Pisałam już kiedyś o moim kuzynie i schronie na Brusie, którym się opiekuje. Niedawno na temat tego niezwykłego miejsca ukazał się artykuł w Expressie! Odsyłam Was, Kochani, do bardzo ciekawej łódzkiej opowieści:

http://expressilustrowany.pl/wystawa-militariow-na-brusie-film-galeria-zdjec,artykul.html?material_id=50eef23afbaedd9242000000

Nie trzeba być pasjonatem, żeby się zachwycić. Historia bywa okrutna, ale wrażenie jest zawsze tak samo niesamowite, kiedy się z nią tak namacalnie obcuje. Trzymam kciuki za dalsze sukcesy panów, dzięki którym to miejsce nie stało się kolejnym schronem dla miejscowych wielbicieli mocnych trunków.


W domu również rewolucje. Pieszczoch zaczyna już całkiem sensownie używać swoich dwóch pulchnych nóżek, więc znikają z zasięgu małych paluszków obrusy, serwetki, stoliczki, ozdóbki i tym podobne. Nie czuję, że coś tracę, wręcz przeciwnie - po zimowym przytulnym gniazdku czas na przedwiosenne porządki i zmiany. Sprzęty i drobiazgi, które nie trafiły do kartonowego pudełka, znalazły nowe miejsce wśród innych rzeczy w domu, oczywiście w (jeszcze) niedostępnym Pieszczochowi miejscu. Maluch cieszy się z pasa startowego w sypialni i biega radośnie po oczyszczonej dla niego przestrzeni.



Małe chwalipięctwo na koniec. Dostałam niedawno od Pana Męża cudownego Roiboosa! Aromatyzowany lekko wanilią i migdałami, stał się powodem mojego nagłego uczucia dla tej herbatki. Nie ma dla mnie nic lepszego na dzień dobry!



piątek, 18 stycznia 2013

Stary notes

Już w październiku przemknął na zdjęciach stary notes, który za parę groszy dostałam na pchlim targu (o tu). Miał być skarbnicą przebojów kulinarnych na stole naszego nieba, ale... no właśnie, jakoś ciągle nie mam odwagi nic w nim zapisać! Jego wygląd kojarzy mi się bardzo z zabytkowymi książkami, a ja książki bardzo szanuję, nie piszę po nich, nie robię notatek (chyba, że to podręcznik do nauki języka), nie wydzieram stron... Cóż więc z nim zrobić? Po tych paru miesiącach spisywanie w nim przepisów wydaje mi się zbyt trywialnym przeznaczeniem dla tego znaleziska. Wciąż zachwycają mnie obłe rogi twardej oprawy, zagadkowa naklejka na grzbiecie i jeszcze bardziej zagadkowe napisy na okładce.







Historia notesu też mnie mocno zastanawia. Bawiąc się w Sherlocka Holmes'a widzę, podobnie jak irytująco gapowaty Watson, tylko to co oczywiste. "Winkelbach", napis na okładce, wskazuje, że przeznaczenie notesu miało związek z miejscowością lub gminą Winkelbach w zachodnich Niemczech. Nie potrafię jednak rozszyfrować następnego słowa obok dat. Daty, które umieścił ktoś na okładce jednoznacznie wykluczają pomysł, że notes miał być kiedyś dziennikiem lub pamiętnikiem - kto z góry zakłada, że opisze część swojego życia "od - do" i w dodatku wypełni cały notes - nie mniej, nie więcej, tylko właśnie tyle stron, ile liczy ten drobny zeszyt... Trudno mi powiedzieć ile miał właściwie stron, nawet gdybym przeliczyła wszystkie - kartki na końcu i początku zostały wyrwane.

Usilnie próbuję rozszyfrować ten napis... Może to "Messungen" czyli pomiary... Może wydatki (mało prawdopodobne, skoro wydatki tłumaczy się zwykle "Kosten")? Ale wtedy czym jest 21C na grzbiecie notesu? To wskazuje, że takich notesów było więcej, w dodatku były skatalogowane. To też wyjaśniałoby nieskazitelny stan notesu - prywatny notatnik byłby bardziej sfatygowany, szczególnie, że kiedyś notatnik w torbie czy w aktówce miał każdy. Gdzie indziej spisywać listę zakupów, przydatne adresy i daty urodzin przyjaciół? Na pewno nie w komórce!

Hmmm... wciągające! A może ktoś z Was widzi więcej?

Nie mogę się doczekać kolejnych wypraw po skarby! Najpierw musi jednak minąć zima, którą naprawdę lubię, kiedy wszystko jest tak cudownie białe dookoła...



Trzymajcie się ciepło, podobno idą straszne mrozy na weekend!




niedziela, 13 stycznia 2013

Hipek i reszta

Czy pamiętacie swoje zabawki z dzieciństwa? Mieliście jakąś jedną, ukochaną, która nigdy nie była zbyt brudna, zbyt zniszczona i zbyt stara, żeby się z nią rozstać? Ja miałam taką, ale to Pieszczoch dopiero mi to przypomniał. Dla niego istnieje tylko i wyłącznie HIPEK...

Na początku był chaos pluszu i kolorów, a z niego wyłoniła się pierwsza ukochana zabawka. Był nią miś- kawałek pluszowego materiału bez wypełnienia, z głową misia. Pieszczoch pokochał Misia na zabój, ale mój synek z czasem robił się większy, a Miś...jakiś taki malutki, i już nie dało się nim przykryć jak kołderką...
Miś jednak ciągle zajmował pierwsze miejsce wśród wszystkich zabawek.

Któregoś dnia postanowiłam zamówić dla mojego małego alergika specjalne kosmetyki z internetowej apteki. Cena zaskoczyła mnie w aptece z Zakopanego, więc przy okazji zamówienia płynu do kąpieli i balsamu dla Pieszczocha, postanowiłam zajrzeć w resztę oferty. Pomiędzy parafarmaceutykami, herbatkami ziołowymi i próbkami dermokosmetyków znalazł się ON - termofor z pluszowym Hipkiem jako otulaczkiem. Dwa dni po zamówieniu Pan kurier przywiózł mi całkiem pokaźną paczuszkę, w której odkopałam natychmiast termoforek i wrzuciłam Hipka do prania. "Hipka można przecież dać Pieszczochowi do zabawy - myślałam - niech się przyzwyczai, że ten mały kolega czasem wygrzeje mu łóżeczko." Hipka dałam więc Pieszczochowi ot tak, bez szału... A Maluszek od razu pokochał go bardziej niż którąkolwiek z zabawek, Hipek przebił nawet Misia! Bez Hipka Pieszczoch nie zaśnie, czasem odmawia nawet mleczka i nie ważne czy Hipek pachnie podejrzanie mlekiem modyfikowanym, nieważne, że od ciumkania ma już posklejane uszka i ogonek i muszę go prać ukradkiem jak tylko się nadarzy okazja, Hipek po prostu być musi.

...i jest to moim zdaniem przeurocze...



Po świętach w domu zrobiło się znowu spokojnie, wszystkie sprzęty wróciły na swoje miejsce, a ja...jakoś ciągle nie mogę się do tego przyzwyczaić. Brak mi troszkę energii na zmiany, chociaż korcą mnie ciągle kolejne pomysły. Zamiast tego zakopałam się w książkach i każdą wolną chwilę poświęcam na czytanie. Postanowiłam też zrobić pierwsze kroki w stronę ścieżki zawodowej, która jest poniekąd moim marzeniem. Mam na to teraz czas. Jeśli się nie uda, zawsze mogę robić coś innego, a zachęcający do przełomów punkt zwrotny w życiu, taki jak urodzenie dziecka, nie zdarza się często. To właśnie teraz mam odwagę coś zmienić. ...a wpadłam jednak na dość śmiały pomysł... Nic nie mówię, żeby nie zapeszyć! Trzymajcie kciuki! Przede wszystkim za moją wytrwałość. Życzę jej sobie w nowym roku, chociaż wiem, że zawsze mogę liczyć na doping ze strony Pana Męża, każda dobra myśl jest jednak bardzo ważna.

Brak energii na zmiany nie uśpił jednak potrzeby zachwytów. Podczas wizyty w cudownym AlmiDecor zakochałam się w ogromnych zegarach! To kazało mi się przyjrzeć własnym ścianom i muszę przyznać, że pomimo wszystko bardzo je lubię i ciężko byłoby mi zastąpić obecne ścienne dekoracje którymś z gigantycznych zegarów, nawet najpiękniejszym...  Co wisi w sypialni - wiecie, głównym punktem ciągle jest przecierana biała rama ze zdjęciami w sepii, ale w salonie rzecz ma się zupełnie inaczej.

Nad sofą wiszą dwie luksografie i obraz. Luksografie powstały jeszcze przed studiami na ASP, przypominają beztroskie godziny w ciemni i rodzącą się fascynację analogową fotografią. Obraz malowałam na zaliczenie na ASP w domu. Po barwach nie widać, ale byłam bardzo wtedy szczęśliwa. Obraz jest dość ciemny, ale tak jak w fotografii ma w sobie to, co lubię baaaardzo - to, że czasem najdelikatniejsze światło buduje najpiękniejsze widoki.



Na tych ścianach lubię też serię fotografii wykonanych w pracowni niezapomnianego profesora Przyborka. Seria jest jednak niekompletna, brakuje ostatniego zdjęcia, co do którego nie mogliśmy się zgodzić. Zdjęcia przypominają mi wiele dobrych chwil, ważnych i kształcących, nawet jeśli poziom artystyczny tego nie oddaje.


To Pan Mąż zmusił mnie do powieszenia tych prac. Przekładane z miejsca na miejsce zaczynały się niszczyć. W końcu dostałam kilka ramek i antyram, i prośbę, żeby coś z nimi zrobić. W ten sposób salon zamienił się w małą galerię...



Poza tym zima za oknami ciągle wycisza i uspokaja... Tak samo w domu cieszą oko stonowane dekoracje i kolorystyczna cisza... Jak zawsze- przed burzą!



Dobrej nocy!

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Sprzedany!:(

Myślę, że tym, którzy z wypiekami na twarzy czytali o wiernym rumaku Audi 80, należy się komentarz do poprzedniego posta... Tak, Kochani, w ciągu czternastu godzin od opublikowaniu w serwisie allegro naszej oferty z tym cudownym autkiem, znaleźli się jego nabywcy. Nie zastanawiali się długo, a Pan Mąż, który nie spodziewał się zupełnie tak szybkiego odzewu na ogłoszenie, w biegu zbierał swoje osobiste rzeczy ze środka samochodu. Smutna część pożegnania z autkiem, które pięknie służyło przez pięć lat - tyle, ile możemy nazwać "naszym" czasem, moim i Pana Męża. Oby nowemu właścicielowi służył równie wiernie...

sobota, 5 stycznia 2013

Wszystko co piękne...

...ma niestety swój koniec.

Znacie ten ścisk w brzuchu, kiedy wraz ze wszystkimi świątecznymi dekoracjami pakujecie do pudełka całą gwiazdkową magię, żeby już za sekundę wynieść ją z powrotem na strych? Strasznie dziwne uczucie... Niby nic się nie zmienia, a jednak czegoś już teraz brakuje. Może to dobrze, Świętami nie można przecież żyć cały rok (szczególnie w lato, kiedy na widok piernika, karpia i bigosu chciałoby się natychmiast uciec do najbliższej lodziarni), tym bardziej, że tą magię nosimy w końcu w sercu i nie ma ona nic wspólnego z gwiazdkowymi świecidełkami. Daleka jestem od wzniosłego moralizatorstwa, ale rzeczywiście może jednym z noworocznych postanowień powinno być bardziej świąteczne patrzenie na siebie i bliskich, a szczególnie pomaganie innym, żeby te wszystkie życzenia składane sobie przy opłatku mogły się urzeczywistnić. Czasem potrzeba w końcu tak mało.

Odchodząc od tematu pomogłam sama sobie - dziwny ścisk w brzuchu rozluźnił się trochę. Jego źródłem był dzisiaj dość ciekawy widok - to, co wydawało mi się skromnym zbiorem świątecznych akcentów zgromadziliśmy z Panem Mężem na dwóch stołach -  kuchni i salonie. Zdjęcia przedstawiają zaledwie część tego, co ostatecznie się na nich znalazło:




Kończy się również moja i Pana Męża przygoda z cudownym Audi 80. W chwili, kiedy pojawił się w naszym życiu Pieszczoch zainwestowaliśmy w dużo nowszy i lepszy samochód, coby nasza śliczna Latorośl nie męczyła się w upały i mrozy jeżdżąc bez klimatyzacji, w autku, które nie wiadomo ile jeszcze przetrzyma. Nie stać nas jednak na utrzymywanie dwóch samochodów, nawet pomimo faktu, że Audi posiada instalację LPG i koszty przemieszczania się tym autkiem są porównywalne z transportem MPK (serio!). Postanowiliśmy więc oddać Audi w dobre ręce, chociaż była to ciężka decyzja. Nigdy nie pomyślałabym, że przywiążę się do samochodu! A jednak w jego wnętrzu pojechałam na jedną z pierwszych randek z Panem Mężem, wybraliśmy się nim na pierwsze wspólne wakacje, dotarło w nim do mnie, że oto siedzę obok mężczyzny swojego życia, przyjechaliśmy z własnego wesela i przywieźliśmy do domu Pieszczocha, kiedy miał zaledwie dziesięć dni... Kawał historii życia, trudno się będzie z tym poczciwcem rozstać. Rozczulające było w nim zawsze dla mnie to, że kiedy się psuł (jak każde leciwe autko), to zawsze i wyłącznie na własnym podwórku. Nie raz bywało tak, że Pan Mąż przyjeżdżał do domu, wychodził z Audi, a chcąc je później chociażby przestawić- już nie mógł. Cokolwiek to było, brak benzyny, gazu czy wyrwana świeca - zawsze spadało na nas pod domkiem, naszym lub moich rodziców. Przypadek? Może. Dla mnie jednak również dowód wdzięczności autka za godziwe traktowanie, bo napraw dokonywał na nim prawdziwy wirtuoz w zawodzie. Nie muszę dodawać, że usterki też były dość rzadkie. Ech...

Oto i nasz Rumak Zielony:






Wzór na gałce zmiany biegów zaprojektowałam dla Pana Męża z okazji drugiej rocznicy ślubu - specjalnie do Audi. Nie wpadałam dzisiaj na to, żeby jej również zrobić zdjęcie, ale i to nadrobię.

Nie było oczywiście aż tak cukierkowo- były i chwile grozy. Do dziś pamiętam, jak serce mi drżało w przerażeniu, kiedy usłyszałam Pana Męża w słuchawce, jak mówi: "Właśnie miałem stłuczkę..." . Co prawda naprawdę niegroźną, ale brzmi to porażająco. Na pamiątkę został nam wgnieciony błotnik. Też pewnie będziemy go wspominać...

Jeśli między Wami, jest ktoś, kto pomógłby znaleźć dla tego cudnego autka nowego właściciela, to Pan Mąż zaprasza na obejrzenie aukcji:

http://allegro.pl/show_item.php?item=2926617719

Miłego wieczorku!