sobota, 5 stycznia 2013

Wszystko co piękne...

...ma niestety swój koniec.

Znacie ten ścisk w brzuchu, kiedy wraz ze wszystkimi świątecznymi dekoracjami pakujecie do pudełka całą gwiazdkową magię, żeby już za sekundę wynieść ją z powrotem na strych? Strasznie dziwne uczucie... Niby nic się nie zmienia, a jednak czegoś już teraz brakuje. Może to dobrze, Świętami nie można przecież żyć cały rok (szczególnie w lato, kiedy na widok piernika, karpia i bigosu chciałoby się natychmiast uciec do najbliższej lodziarni), tym bardziej, że tą magię nosimy w końcu w sercu i nie ma ona nic wspólnego z gwiazdkowymi świecidełkami. Daleka jestem od wzniosłego moralizatorstwa, ale rzeczywiście może jednym z noworocznych postanowień powinno być bardziej świąteczne patrzenie na siebie i bliskich, a szczególnie pomaganie innym, żeby te wszystkie życzenia składane sobie przy opłatku mogły się urzeczywistnić. Czasem potrzeba w końcu tak mało.

Odchodząc od tematu pomogłam sama sobie - dziwny ścisk w brzuchu rozluźnił się trochę. Jego źródłem był dzisiaj dość ciekawy widok - to, co wydawało mi się skromnym zbiorem świątecznych akcentów zgromadziliśmy z Panem Mężem na dwóch stołach -  kuchni i salonie. Zdjęcia przedstawiają zaledwie część tego, co ostatecznie się na nich znalazło:




Kończy się również moja i Pana Męża przygoda z cudownym Audi 80. W chwili, kiedy pojawił się w naszym życiu Pieszczoch zainwestowaliśmy w dużo nowszy i lepszy samochód, coby nasza śliczna Latorośl nie męczyła się w upały i mrozy jeżdżąc bez klimatyzacji, w autku, które nie wiadomo ile jeszcze przetrzyma. Nie stać nas jednak na utrzymywanie dwóch samochodów, nawet pomimo faktu, że Audi posiada instalację LPG i koszty przemieszczania się tym autkiem są porównywalne z transportem MPK (serio!). Postanowiliśmy więc oddać Audi w dobre ręce, chociaż była to ciężka decyzja. Nigdy nie pomyślałabym, że przywiążę się do samochodu! A jednak w jego wnętrzu pojechałam na jedną z pierwszych randek z Panem Mężem, wybraliśmy się nim na pierwsze wspólne wakacje, dotarło w nim do mnie, że oto siedzę obok mężczyzny swojego życia, przyjechaliśmy z własnego wesela i przywieźliśmy do domu Pieszczocha, kiedy miał zaledwie dziesięć dni... Kawał historii życia, trudno się będzie z tym poczciwcem rozstać. Rozczulające było w nim zawsze dla mnie to, że kiedy się psuł (jak każde leciwe autko), to zawsze i wyłącznie na własnym podwórku. Nie raz bywało tak, że Pan Mąż przyjeżdżał do domu, wychodził z Audi, a chcąc je później chociażby przestawić- już nie mógł. Cokolwiek to było, brak benzyny, gazu czy wyrwana świeca - zawsze spadało na nas pod domkiem, naszym lub moich rodziców. Przypadek? Może. Dla mnie jednak również dowód wdzięczności autka za godziwe traktowanie, bo napraw dokonywał na nim prawdziwy wirtuoz w zawodzie. Nie muszę dodawać, że usterki też były dość rzadkie. Ech...

Oto i nasz Rumak Zielony:






Wzór na gałce zmiany biegów zaprojektowałam dla Pana Męża z okazji drugiej rocznicy ślubu - specjalnie do Audi. Nie wpadałam dzisiaj na to, żeby jej również zrobić zdjęcie, ale i to nadrobię.

Nie było oczywiście aż tak cukierkowo- były i chwile grozy. Do dziś pamiętam, jak serce mi drżało w przerażeniu, kiedy usłyszałam Pana Męża w słuchawce, jak mówi: "Właśnie miałem stłuczkę..." . Co prawda naprawdę niegroźną, ale brzmi to porażająco. Na pamiątkę został nam wgnieciony błotnik. Też pewnie będziemy go wspominać...

Jeśli między Wami, jest ktoś, kto pomógłby znaleźć dla tego cudnego autka nowego właściciela, to Pan Mąż zaprasza na obejrzenie aukcji:

http://allegro.pl/show_item.php?item=2926617719

Miłego wieczorku!

Brak komentarzy: