poniedziałek, 25 listopada 2013

Zimowa lampka

Od dłuższego czasu z zazdrością oglądam skandynawskie blogi... Nie, nie chodzi o garnki, filiżanki, poduszki, pledy i Bóg wie, co jeszcze - chodzi o śnieg! W ostatnich dniach Pan Mąż nie raz oglądał, jak zaklinałam wszelkie prognozy pogody, aż wreszcie dzisiaj budząc mnie rano ze snu mógł powiedzieć: "Za oknem leży śnieg...!". "Żartujesz?!" - wołałam bezgłośnie, starając się wyślizgnąć bez szelestu spod kołdry, pod którą również cichutko śnił od jakiegoś czasu nasz Pieszczoch.

Wyglądam za okno - jest! JEST! I pięknie okrywa już od dawna nagie gałęzie, otula sczerniałe trawniki, migocze w słońcu budzącego się dnia... Cudownie! I jak na zawołanie, bo wczoraj już z tęsknoty za zimowym światłem w domu, jego ciepłem, zrobiłam zimową lampkę - choć "zrobiłam" to może za dużo powiedziane... Mimo wszystko lampka rozświetlać nam teraz będzie (mam nadzieję) coraz bielsze popołudnia i wieczory, a już dziś ozdobiła plan zdjęciowy dla mojej ślicznej Kuzynki i jej nowej stylizacji...


Banalność tej dekoracji ma coś ze skandynawskiej prostoty i lubię sposób, w jaki współgra z innymi przedmiotami w swoim otoczeniu. Zgodnie z planem z dniem pierwszego śniegu zmieniłam kolory dodatków w domu, cześć z nich widoczna jest już na powyższym zdjęciu. Postaram się w najbliższym czasie podzielić z Wami tymi zmianami! Dziś jednak zostawiam Was z jeszcze paroma ujęciami z naszej "scenografii"...




Magicznego wieczoru życzę Wam serdecznie!

piątek, 22 listopada 2013

Jadłospis dla alergika: zupy - kremy

"Jedzenie tutaj jest okropne. I dają takie małe porcje. To właśnie myślę o życiu." Woody Allen

Często rozmawiam z zaprzyjaźnionymi mamami na temat żywienia naszych pociech. Ideałem byłoby, żeby nie myślały o naszej kuchni, to co pan Allen o życiu, a naprawdę cudownie jest wreszcie gotować dla całej rodziny kiedy kończy się etap wprowadzania nowych produktów do diety maluszka. Sprawa komplikuje się jednak odrobinkę, jeśli mamy w domu alergika...a ja mam nawet dwóch! Pieszczoch jest uczulony przede wszystkim na mleko krowie i jajka. "To małe wyrzeczenie, tylko dwa produkty!" - żartuje pan Alergolog, którego odwiedzamy. Owszem, z tym, że te dwa produkty wydają się być obecne wszędzie i mocno zawężają repertuar przekąsek i dodatków do kanapek, które mogłyby stać się dla malucha nieocenionym źródłem wapnia i białka.

"No to co tak właściwie mu gotujesz?" - często słyszę i równie często mam pustkę w głowie, bo rzadko powtarzam te same dania. Lubię bawić się w kuchni, improwizować, ufać wszystkim zmysłom w tworzeniu posiłków. Naprawdę lubię tę czynność, choć nie ukrywam, że więcej radości przynosi mi, kiedy nie padam na nos, ale nawet wtedy staram się czerpać przyjemność z komponowania smakołyków dla moich cudownych mężczyzn. Dla Was, moje drogie dzielne mamy alergików i niealergików postaram się zbierać od czasu do czasu parę propozycji. Sam temat jedzenia przewijał się już dawno na tym blogu, ale tym razem chciałabym, żeby w tym konkretnym wypadku post nie przypominał strony wyrwanej z książki kucharskiej, ma być raczej podpowiedzią, inspiracją, których u siebie nawzajem szukamy. I tak każda z Waszych pociech lubi pewne produkty bardziej, inne mniej, a na niektóre jest być może uczulona, tak wiec każdy z przepisów na te potrawy czekałaby spora modyfikacja. Pomysł jest stosunkowo nowy, więc nie podsunę Wam od razu niebotycznej ilości pomysłów, ale mam nadzieję, że w przyszłości temat się rozwinie. Potrawy, które chcę zaprezentować są również wskazane dla osób na lekkostrawnej i delikatnej dla żołądka diecie. Mam nadzieję, że chociaż troszkę Wam czasem to pomoże.

Dziś chciałabym podzielić się z Wami dwiema zupkami, które zrobiłam niedawno dla Pieszczocha. Zupy - kremy nie należą do jego ulubionych konsystencji, zawsze musi być jakiś dodatek w takiej zupce - ot, mała preferencja mojego Maluszka, ale jeśli spełnię tę jedną jego potrzebę, zupa znika z talerzyka w mgnieniu oka!

ZUPA DYNIOWA



Podstawa tej zupy to delikatny wywar mięsno-warzywny, klasycznie doprawiony solą, pieprzem, liściem laurowym i zielem angielskim. Po przygotowaniu wywaru wyjmuję mięso i przyprawy i gotuję w nim dynię do miękkości, po czym przecieram na gładki krem blenderem. Do smaku dodaję szczyptę ostrej papryki i posiekaną natkę pietruszki. Mięso kroję w kostkę i dodaję do zupy dopiero na talerzu.


ZUPA BROKUŁOWA


Tę zupę robię na doprawionym solą, pieprzem, liściem laurowym i zielem angielskim wywarze warzywnym. Po jego przygotowaniu gotuję w nim różyczki brokułów do miękkości, po czym dodaję mały ząbek czosnku i łyżkę margaryny (dla nieuczulonych na mleko - jeszcze lepiej poprawia smak masło) i przecieram na krem blenderem. Do tej zupy idealnie pasuje podrumieniony w tosterze chleb, skrojony w kostkę. Jeśli nie robisz tej zupy dla dziecka, możesz ją jeszcze zaostrzyć dodając więcej czosnku. Możesz również zastąpić grzanki groszkiem ptysiowym.

Życzymy z Pieszczochem smacznego!

czwartek, 21 listopada 2013

Biblioteczka Mojego Malucha: "Pan Tygrys" Ludwik Jerzy Kern


Rozmiary biblioteczki mojego Synka są już w tej chwili imponujące. Nie miałam aż tylu książek w jego wieku i pewnie nie bez znaczenia jest fakt, że Pieszczoch po prostu odziedziczył książki i po mnie i po Panu Mężu, a cała Rodzina ten bardzo piękny spadek poszerza o współczesne perełki. DZIĘKUJEMY WAM! Taka ilość to niezmiennie pretekst do bycia razem, spędzenia spokojnych paru chwil nad krainą bajek i nieoceniona pomoc w rozwoju Maluszka. Uwielbiam czytać Synkowi. I co dwa zdania całować jego mięciutkie włosy, kiedy wtula się we mnie zasłuchany...

Książek dla dzieci na rynku jest całe morze, wszystkie piękne, kolorowe, błyszczące... I może to nostalgia i cudowne dzieciństwo, a może po prostu przyjemny odpoczynek od ilustracji na jedno, komputerowe kopyto, sprawia, że kiedy biorę do ręki tę książkę jestem po prostu oczarowana.

Ludwik Jerzy Kern to autor wielu utworów dla dzieci, a "Pan Tygrys" to jedna z tych bajek, która czyta się sama i nie pozwala się nie uśmiechnąć! Zabawny jest prawie każdy wers, zakończenie zaskakujące, a dziecko w trakcie lektury może dowiedzieć się o istnieniu paru gatunków ptaków, których w miejskiej dżungli nie uświadczysz. Ilustracje wykonał Adam Kilian, moim zdaniem po prostu cudowne. Proste, łatwe w odbiorze nawet dla niespełna dwulatka (a to w gruncie rzeczy najważniejsze, skoro seria skierowana jest do najmłodszych dzieci) i kolorowe, a jednak nie przeładowane i nie męczące, słowem bajeczna elegancja.



Moda na retro nie przemija, więc szkoda, że nikt nie wznawia tego wydania. Powiem więcej, szkoda, że obecnie tak mało wydawnictw dba o równie dobry wizualny poziom lektur dla najmłodszych i nie rozumie, że nie wszystko musi krzyczeć kolorami i detalami. Najmłodsze dzieci to szczególni czytelnicy, a ilustracje powinny je zachęcać do lektury, nie dezorientować szczegółowymi grafikami... Ta książeczka zdecydowanie spełnia te kryteria, a sądząc po zainteresowaniu Pieszczocha, myślę, że to nie tylko moja opinia:)

Życzę Wam udanego wieczorku!



środa, 20 listopada 2013

Sypialnia Malucha i wielki powód zmian

- W Norwegii jest noc polarna... - powiedziałam trochę do siebie, ciągnąc temat Europy Północnej, który jakoś przypadkowo znalazł się w rozmowie pomiędzy mną a moją Mamą. Nie wiem, czy dosłyszała, ale nie uznałam tego za potrzebne, żeby to zdanie powtarzać - głaskała właśnie miejscowego kota, który pomrukiwał donośnie z zadowolenia. Zatopiłam się w myślach. Wyobraziłam sobie biały krajobraz, delikatny, śnieżny puch otulający skandynawskie domy. Ich okna rozbłyskiwały pięknym, złotym światłem, a w oddali majaczył zarys wysokich gór.

- ...mogłabym tam mieszkać... - dodałam półgłosem, ciągle zamyślona nad swoją wizją Norwegii spowitej w polarnej ciemności.

- Gdzie?! W Norwegii..? - a jednak słuchała. Uśmiechnęłam się szeroko.

- Tak.



Zima po cichutku skrada się do naszych czterech ścian. Zawitała niedawno u Pieszczocha, ubielając mu zupełnie łóżeczko. Ja powoli szykuję się do ugoszczenia zimy w pokoju dziennym, ale czekam jeszcze - niech to będzie jak wielkie białe święto! Tymczasem ja i Maluszek cieszymy się z kolejnych zmian - powrotu starego łóżeczka, bielutkiego kocyka od mojej Mamy i wypiłowanych przez Pana Męża szczebelków na boku łóżeczka:



Poszewkę z haftami sprezentowała mi rok temu Babcia, ta druga jest bardzo stara, ale z cudownie miękkiej bawełny. Związałam ją szarą tasiemką, nie przepadam za guzikami do pościeli.

Zmiany, o których pisałam wczoraj to również tajemnicza zabawka Pieszczocha. Kochani! Mamy w sypialni po prostu mini plac zabaw z tunelem i "łapaczem" jak nazywa namiot mój Tata!



Pieszczoch za nim po prostu szaleje! Jeśli nie ma już siły na szaleństwa w tunelu kładzie się na poduszce w namiociku, którą włożyłam mu widząc, że gotowy jest tam usnąć! Dziś nie chciał wyjść nawet na metr z sypialni, no może poza małym wyjątkiem codziennego spaceru. Tunel jest odpinany, można go ponadto w każdym momencie złożyć. Na noc po prostu składamy tylko tunel, którego rozkładanie jest rano wielką atrakcją!

Nie dziwi mnie taka radość Pieszczocha, sama ochoczo zabierałam się za budowę namiotów już jako ciut większe niż nasz Maluch dziecko. Cześć mojej konstrukcji stanowiło biurko, pod którym miałam salon, upiększałam jego ściany wieszając na nich obrazki... Na szpilkach wbitych w tapetę! Moja Mama wyrozumiale wybaczała mi podarte fragmenty i przymykała na nie oko. Tak jak ja teraz - na totalną niefunkcjonalność pokoju :)

Żegnam Was dziś nostalgicznie i życzę cudownej wieczornej aury...

wtorek, 19 listopada 2013

Puf w roli głównej

Słyszeliście, że idzie zima? Prognozy straszą nadchodzącym białym puchem i już na przyszły tydzień wróżą śliczne białe płatki spadające z nieba. Ja się cieszę, wręcz nie mogę doczekać się wspólnych saneczkowych szaleństw z Pieszczochem i Panem Mężem! Skoro jednak zmienia się za oknem, to i tu, w niebie, musi się troszkę pozmieniać. Czasami zastanawiam się, czy przyjdzie taki dzień, kiedy Pan Mąż wejdzie do domu, upuści klucze z wrażenia i spyta: "...czy ja dobrze trafiłem?". Niewiele czasem brakuje! Nie ma dnia, żeby w domu nie zaszły przynajmniej malutkie zmiany. Ja po prostu uwielbiam upiększać, zmieniać, sprawiać, żeby nasze życie w tym miejscu na ziemi było lepsze i przyjemniejsze, a jeśli da się to osiągnąć małymi zmianami, to tym lepiej!

U Pieszczocha zmiany wczesnozimowe już widać, ale o tym napiszę Wam na pewno w innym poście i pokażę Wam, co takiego znalazło się w jego pokoju, że zabrakło miejsca na puf... Sama nie mogę uwierzyć, że nawet się nie buntuję na zburzoną kolorystyczną harmonię, ale czysty szał i radość Malucha po prostu odwracają od tego faktu uwagę! Tak czy inaczej, puf wrócił do pokoju dziennego, nawet na to samo miejsce, chociaż z większą moją satysfakcją, bo jakoś bardziej pasuje.


Brakowało z resztą po drugiej stronie stoliczka przynajmniej jednego miejsca do siedzenia. Cały ten wypoczynkowy kąt, jest właściwie troszkę "na razie", bo marzę o ładnym i wygodnym fotelu, który nie będzie wydawał się w tym miejscu gigantyczny, a stoliczek to tylko coś, co zastępuje stolik, który Pan Mąż planuje zrobić na wiosnę. Tak naprawdę jest to arcystara ława Rodziców Pana Męża, której nóżki zostały na moje życzenie mocno skrócone i na którą uszłam pokrycie, bo ani jej kolor ani stan blatu naprawdę nie zachwycał... Nic! Czekam więc na wiosnę i cieszę się, że mam gdzie odstawić kawę, kiedy Maluszek słodko śpi podczas popołudniowej drzemki.

Staram się nasycić się jesienną aurą jak mogę... Troszkę było to trudne w tym roku - orzechy i jabłka, które stawiałam na stoliczku w ciągu sekund ciskane były na ziemię małymi łapakami. Orzechy to jeszcze pół biedy, ale jabłka...no cóż, bardzo często nadawały się bardzo szybko do wyrzucenia! Świeczek i tealight'ów już teraz raczej nie uświadczysz (chyba, że Pieszczoch śpi, a potem wszystko z powrotem schowam), bo ich migotliwe, magnetyczne światło przyciągało Malucha jak ćmę, musiały więc zniknąć, jeśli nasza Pociecha miała się ustrzec oblania gorącym woskiem... Teraz już wewnętrznie drżę o choinkę na Święta, pocieszam się tym, że będzie siłą rzeczy sztuczna i ozdobiona szydełkowymi aniołami produkcji mojej Babci. Trudno - i bez świeczek można poczuć złotą aurę jesieni, z detalach, które kojarzą się z ciepłem i przytulnym czasem w zaciszu naszego nieba:




Na koniec obiecana w ostatni piątek tajemnica! Poznajcie moją uroczą modelkę, której niebanalna uroda nie pozwala oderwać od Niej oczu, a uśmiech rozświetla wszystko, nawet kiepskie światło na planie!:) Zapraszam Was na blog mojej Siostry:

http://martynasterczewska.wordpress.com/2013/11/19/lubicie-retro/

Pozdrawiam Was cieplutko...

niedziela, 17 listopada 2013

Mężowska Manufaktura

Szczęście w małżeństwie osiągają zawsze te kobiety, dla których mąż to nie tylko mąż, ale również przyjaciel. W myśl tej reguły jestem szczęściarą, ale byłabym niesprawiedliwa, gdybym nie wspomniała o podwójnym szczęściu jakie mi przypadło, odkąd Pan Mąż odkrył w sobie talent stolarza, który chętnie zapełnia niebo pięknymi meblami i przedmiotami. Od tego zapału wszystkim śmieją się buzie, bo cieszy malejący zbiór desek i płyt, które "na pewno się kiedyś przydadzą" (i o dziwo rzeczywiście tak jest!) i własnoręcznie wykonane meble i dodatki do domu, które dodają mu piękna. Pan Mąż zawsze jednak był złotą rączką - kładł w naszym gniazdku płytki, panele, instalacje, izolacje i wszelkie inne rzeczy na których po babsku się nie znam (chociaż tak po prawdzie płytki w kuchni kładłam ja!). Obecna jego pasja zadziwia mnie i moich bliskich, piękna seria domowych dodatków zaczęła się jednak dość prozaicznie - od osłony na kaloryfer!

Kaloryfer bez osłony niemalże straszył... Patrząc w jego kierunku omijałam go wzrokiem, za nic w świecie nie wyobrażałam sobie postawić przy nim stołu tak, by z jednej strony wyłaniał się zza niego jak jakiś kościsty potwór. Zabudowa z półkami po obu stronach parapetu powstała już dawno według naszego pomysłu z ręki lokalnych panów stolarzy, jednak produkcji mojej wymarzonej osłony niestety się nie podjęli. Miał zrobić ją Pan Mąż, ale wciąż brakowało na to albo czasu albo chęci, aż zmusił nas do tego Pieszczoch, który stawiając pierwsze kroczki niebezpiecznie lawirował w okolicach żebrowanego stwora. Z początku smuciły mnie samotne popołudnia, które Pan Mąż spędzał w garażu pracując ekspresowo nad osłoną... Ale kiedy zobaczyłam pierwszą jej przymiarkę prawie padłam z wrażenia! Różnica była potężna!




Pomysł jest cudownie prosty - poprzeczne deseczki optycznie tworzą z żebrami kaloryfera kratę, jedyne, o co trzeba zadbać, to to, żeby i osłona i kaloryfer były w jednym kolorze Zdecydowanie wolę takie rozwiązanie niż oprawiony w drewniane ramy ratan. Taka osłona jest bardziej graficzna i nowoczesna, nie działa plamą jednego koloru w całości "kompozycji".

Przy takim oknie aż chce się siedzieć! Parzę więc dla mojego zdolnego Męża ciepłą, aromatyczną herbatę!



Filiżanki to prezent od mojej Mamy, kupiła je specjalnie na przyjęcie z okazji moich osiemnastych urodzin. Teraz codziennie cieszą nas swoim urokiem i zdobią kuchenny kredens... Tak bardzo lubię otaczać się przedmiotami, które coś znaczą, o czymś każą pamiętać... Nigdy nie szkoda mi ich używać - rzeczy są po to, żeby z nich korzystać i cieszyć się z piękna, które często przynoszą.

Cudownego niedzielnego wieczoru życzę Wam z całego serca!

sobota, 16 listopada 2013

Lepsze niż Gerber, czyli sprytna Mama zyskuje dwa razy

Stuk, stuk, stuk....chrrrrrrrrrrrrrrrr...oto kroczy Pieszczoch wzdłuż osiedlowych uliczek, ciągnąc za sobą drewnianą kaczkę. Puchowa, czerwona kurteczka lekko krępuje mu ruchy, ale zabawa jest zbyt przednia, żeby z niej rezygnować z tak błahego powodu.



Kłopot z ograniczoną swobodą ruchów bywa jednak nie do przeskoczenia. W lato go nie było, lekkie ubranka jak druga skóra pozwalały na szaleństwa w piaskownicy i maraton po okolicy. Dookoła natura zachęcała feerią barw do odkrywania jej cudów, kto siedziałby wtedy w wózku?! Na pewno nie Pieszczoch! Teraz jednak wszystko przygasło, przycichło...no i te ogromne kurtki! Nic dziwnego, że to czas na spacery z zabawkami. Na szczęście mamy ich troszkę na podorędziu, jeśli muszę je później obmyć, no cóż..przynajmniej oszczędzam czas na karmieniu Maluszka, bo obiad znika z talerza szybciej niż zwykle po aktywnym spacerze! A spacery to naprawdę żywioł Pieszczocha, na samo słowo "spacer" wyjmuje sam z szafy kurteczkę i w mgnieniu oka staje prawie gotowy pod drzwami:


Nie straszne mu nawet ostatnie chłody! Jeśli spacer się przedłuża, a rączki zaczynają marznąc, cóż z tego! Odkryliśmy dzisiaj przecież użytecznośc kieszeni!



Kiedy docieramy do domu podgrzewam szybko obiad. Staram się gotować wieczorami, żeby w ciągu dnia w spokoju korzystać z radości przebywania z Maluchem. Nawet jeśli bawiłby się w pobliżu lub włączyłby się do pracy i gotowanie traktował to jako zabawę, wolałabym, żeby robił coś, co pozwala mi z daleka trzymać noże i inne ostre kuchenne sprzęty. Taką czynnością, jest wspólne parzenie kawy! I wierzcie mi, Pieszczoch robi najlepszą kawę na Ziemi!


Kawa już czeka i pachnie oszałamiająco, a obiad już gorący! Wreszcie siadamy do jedzenia. Wszyscy. Nie gotuję dla nas oddzielnie, po co - przecież tyle zdrowych i lekkich potraw łączy i Malucha i nasze kulinarne upodobania, nawet pomimo wielu ograniczeń związanych z alergiami Pieszczocha! Dziś w menu zupa - krem z dyni. Pyszna i gęsta, z delikatnym kurczakiem, szczyptą papryki, natki pietruszki i cebulką...



Obiadek zjedzony więc pora na drzemkę. W tej kwestii zawitała u nas mała sypialniana rewolucja. Dotychczasowe łóżeczko było śliczne - z drewna pomalowanego na biało, jednak pojawił się dość niepokojący problem. Nasza pociecha wpadła na dość niecodzienny pomysł zabawy i stojąc w łóżeczku całym ciałem rzuca się na jeden z jego dłuższych boków. Efekt jest taki, że poprzednie łóżeczko potrafiło się zachwiać i przyprawić mnie o zawał serca, tak więc stare łóżeczko zastąpiliśmy na moment łóżeczkiem...turystycznym, do którego włożyłam materac z dotychczasowego łóżeczka. Zaletą jego konstrukcji jest to, że dno ma troszkę niżej, więc nawet w takiej zabawie żadna z nóżek łóżka nie odrywa się od podłogi, a ja spokojnie bawię się z Pieszczochem bez obaw o jego niemądre pomysły. Łóżeczko ma otwór z jednej strony, dzięki czemu Maluch może w dowolnym momencie w niego wyjść, a ja...w dowolnym momencie mogę ten otwór zamknąć na ekspres, choć już teraz taka opcja nie jest właściwie potrzebna...




Rozważamy kupno innego, bardziej "dorosłego" łóżeczka, jednak Pieszczoch rzuca się w nocy tak bardzo, że jeszcze troszkę boję się, że będzie spadał. Ten pomysł na razie więc dojrzewa, ale Pieszczoch jest w tej kwestii szybszy, co dzień mnie zaskakuje, więc kto wie, a może ten zakup czeka mnie już za tydzień?

Na pewno w swoim czasie!

Życzę Wam przyjemnego sobotniego wieczoru!

piątek, 15 listopada 2013

Lampa, której nie było!

Za mną, moi Drodzy, bardzo przyjemny dzień pod hasłem fotografii...mody! Przyznam szczerze, że po tak długim czasie cykania twarzowych zdjęć mojej sofy, była to odmiana, której lekko się obawiałam. Niesłusznie! Wdzięczna modelka, luźna atmosfera, sporo śmiechu i prostej radości ze wspólnie spędzonego czasu gwarantowały przyzwoite i niewymuszone kadry, tylko...światła jakby za mało! Poznosiłam do pokoju wszystkie lampy... Jakby lepiej, miło, przytulnie... niestety! Zdjęcia i tak wyszły niedoświetlone. Przydałoby się chyba studio z całym fotograficznym sprzętem. Lampa błyskowa? Nie z mojego aparatu! Znam jej możliwości i naprawdę nie chciałam psuć zdjęcia, polaroidowa estetyka może i jest ciekawa, ale nie był to efekt, którego pragnęłyśmy. Na szczęście człowiek uczy się na błędach i chociażbym miała zdjąć halopak sprzed domu, następna sesja będzie o niebo lepsza technicznie.

A kim jest moja piękna modelka? Zdradzę Wam już niedługo, jak tylko nasza mała sesja doczeka się publikacji! A w ramach zachęty do oczekiwania -  niespodzianka - ja i Pieszczoch po pracy nad zdjęciami cyknięte ręką mojej modelki:


Miłego weekendu, Kochani!

czwartek, 14 listopada 2013

Galeria Fotografii Mojego Synka 3

Kochani, dziś czeka Was kolejna porcja estetycznych wrażeń! Pieszczoch poczynił niesamowite postępy w opanowaniu technologii fotografii cyfrowej i znowu nas zadziwia. Tym razem bodźcem do nowych poszukiwań w tej światłoczułej materii stał się kolejny strychowy prezent od Pana Męża - miniaturowy statyw. Dzięki niemu nasz niespełna dwuletni Pieszczoch rozkłada sobie sprzęt na parapecie i z największą frajdą cyka swoje pierwsze zdjęcia o tematyce motoryzacyjnej (i mam na to świadków!).

Oto próbka okiennych ujęć:






W szybie odbija się nawet aparat i statyw! Zdjęcia powyżej się w zasadzie udały, jednak czasem tematem zdjęc, chcąc - nie chcąc, było tylko okno...



Dzięki wspólnym okiennym sesjom na portret z łapkami Pieszczocha i aparatem załapał się Tata:



Został nagrodzony również prawdziwym portretem:


A Maluch szczęśliwie powrócił do autoportretów, których mi tak strasznie brakowało!





Oglądając te autoportrety Pieszczocha powróciłam myślami do własnych pierwszych autoportretów. Ciekawe w sumie jest to, że zawsze taka praca wydawała mi się udana, jeśli przynajmniej w części byłam na tym zdjęciu niewidoczna. Tak jak mój Maluszek lubiłam fotografować się w odbiciach -  sama bądź w towarzystwie osób, do których do dziś czuję wiele sympatii...




Te zdjęcia mają z dziesięć lat, robiłam je jeszcze grubo przed Akademią... Co się zmieniło przez ten czas, jak sfotografowałabym siebie teraz? Chyba podobnie, nie lubię być na zdjęciach, wystarczyłby jeden palec, najlepiej ten za który trzyma mnie często mój syn...czyli moje serce.