wtorek, 27 stycznia 2015

Po przerwie - Stasiowa ozdoba do pokoiku

Kochani, wybaczcie, że ostatnio tak malutko tu się dzieje. W życiu dzieje się aż za dużo i czasem trudno mi wszystko ogarnąć, ale bardzo staram się znajdywać czas na rzeczy, które zatrzymują nas w biegu. Czasem jest to rozmowa z przyjacielem, czasem tworzenie czegoś ładnego pod wpływem impulsu, czasem wypita w odświętnej atmosferze herbata z Mężem lub synkem (och, jaki z niego koneser: " Mamusia, ta (Earl Grey z różą) dobra, ale ta (mięta z jabłkiem) jeszcze bardziej dobra!" Poza tym lubi zwykłą z dodatkiem cytryny i miodu;)... Dzisiaj jednak do głosu doszły potrzeby twórcze i razem ze Stasiem wykonaliśmy ozdobę, która z powodzeniem mogłaby wisieć nad niemowlęcym łóżeczkiem. Nam jednak pomysł zaczerpnięty z Pinterestu tak przypadł do gustu, że pokusiliśmy się o własną wersję. Przeprszam Was za niezbyt udane zdjęcia, kiedy skończyliśmy już dawno zapadła noc, a ja tak bardzo chcę się z Wami tym podzielić jeszcze dzisiaj:) Oto nasza praca:







Takie wisiadełko przypomina nam trochę ozdobę z muszelek, jakoś czasem przywodzi na myśl morze i letnią bryzę, kiedy delikatnie tańczy przy każdym, nawet najmniejszym ruchu powietrza. Zaraz potem jednak kojarzy mi się z indiańskimi łapaczami snów, w każdym razie oboje jesteśmy leciutko zaczarowani tym prostym projektem;) Stasiowi skojarzył się nawet z padającym za oknem śniegiem!:) Och, a zimę mamy przepiękną!!! Dzisiaj szleństwom na białym puchu nie było końca, nie mogłam mojej Latorośli zapędzić z powrotem do domu;) Wróciliśmy mokrzy, zgrzani i szczęśliwi, z połową nowego bałwana przed domem;D Śnieg jest boski! I chociaż za oknem sypało magicznie, to przez sekundkę poczułam dzisiaj lato. Rozmawiając z Panem Geraldem usłyszałam po drugiej stronie śpiew ezgotycznych ptaków. Zamknęlam oczy, wsłuchałam się uważnie i na moment mogłam przysiąc, że czuję ciepłe promienie słońca na policzkach:)

Ściskam Was, Kochani!







poniedziałek, 19 stycznia 2015

Centrum dowodzenia Asystenta Planu

Witajcie Kochani! Ostatnio mniej postów pojawia się na blogu, a to za sprawą dość męczących zdrowotnych historii, które nas ostatnio nie chcą opuścić, za to wiodą nas do wszelkich lekarzy, a nawet w strony Izby Przyjęć jednego z łódzkich szpitali dziecięcych w niedzielny poranek... Cóż, mimo wszystko naprawdę wierzę, że wkrótce uda nam się wspólnie rodzinnie odpocząć, czepiam się resztek optymizmu... Tymczasem w pokoiku mojego Stasia zaszły bardzo delikatne, niemal kosmetyczne zmiany, ale są one powodem wielkiej radości mojego synka:) Nie przypuszczałam, że małe poprzestawianie sprzętów bedzie miało jakieś głębsze znaczenie, ale w końcu tam, gdzie ja widzę po prostu funkcjonalne ustawienie mebelków, Staś widzi ściany domu, chody na strych, a nawet klapę od wejścia do piwnicy, jego wyobraźnia jest bajeczna!:) Oto królestwo mojego Pana Asystenta, oto łaskawie udzielił nam audiencji z aparatem:)

Na początek kącik twórczy. Za prze suwnymi drzwiami znajduje się niewiele ubrań, większość miejsca zajmują poukładane w pudłach gry i puzzle, pojemniki z drewnianymi zabawkami, kosz z utensyliami artystycznymi i instrumenty muzyczne:) Bliskość stoliczka bardzo ułatwia zorganizowanie przestrzeni twórczej:)



Czesem jednak gabaryty stoliczka są niewystarczające... Podłoga świetnie wtedy służy jako zamiennik:)



Po drugiej stronie można pojechać na przejażdżkę na koniku na biegunach, zdaniem Stasia jego konik jest w stanie dogalopować wszędzie:)





...a po długiej podróży ułożyć się na kanapie:)


W końcu kanapy strzeże ukochana owieczka Stasia:




Wszystko staramy się utrzymywać w leciutko plażowej kolorystyce, w końcu mieszka z nami zodiakalna Rybka:)




...ale, co nietypowe dla Rybek, głos ma, i to głośny jak ryk Lwa! W kuchni może rządzę ja, ale tutaj...wiadomo - kapitan Staś!:)


To pomieszczenie przeszło chyba najwięcej symbolicznych metamorfoz, ale cel tych działań jest zawsze jeden - Staś ma lubić to wnętrze. Póki co udaje nam się nadążyć za jego potrzebami, ma wzruszającą dla mnie świadomość tego, że to jest JEGO pokój. Czesto więc mówi: "Mamusia, zapraszam Cię do mojego pokoju, chodź, pobawimy się". I nigdy nie udaje mi się odmówić:)

Miłej nocy, Kochani!
















czwartek, 15 stycznia 2015

Enjoy the moment

Czasem, pijąc w ciszy herbatę, kiedy świat spokojnieje, a tornado Staś szaleje gdzies za ścianą, wszystko na moment robi się jakieś nowe... zdarza mi się na to wszystko zapatrzeć i w pełnym zdziwieniu stwierdzić, ze kuchnia jest najbardziej niedocenionym i jednocześnie najbardziej eksploatowanym pomieszczeniem w naszym domu. Dzisiaj jej chwila, w końcu to tutaj zaszywam się porannie na filiżankę Earl Greya. Oto bardzo subiektywny zestaw obrazów z naszego kuchennego świata;)










 
Ściskam!

wtorek, 13 stycznia 2015

Koty wygrzewają się w słoneczku:)

...a my chorujemy. A chodzi oczywiście o nasze koty, pluszowe, które można zawlec ze sobą pod koc:)  dzisiaj nareszcie troszkę poświeciło i wszystko wydawało mi się takie czyste i jaśniutkie, wcale nie z racji świeżo wyodkurzanej podłogi!;) 


Pufę uszyłam dla Stasia parę miesięcy temu, od tamtej pory jest "mieszkankiem" kociej poduchy, która przyjmuje mięciutko falę uderzeniową, kiedy Staś rzuca się na nią w zabawie:) ostatnio chodzi za mną uszycie drugiej takiej pufy, ale najpierw muszę zatroszczyć się chyba o wkład styropianowy, bo samo szycie to juz pesteczka, do zrobienia w 30 min!;) Planuję też wrócić do własnoręcznie robionych tabliczek z hasłami, ale tu niestety potrzebna mi pomoc Pana Męża, który ostatnio zmuszony był porzucić zabawy z drewnem.... Cóż, może dla paru kawałków sklejki zrobi wyjątek i powstaną podobne do tego akcenty:


Ech, chyba wiosna idzie, a ilośc pomysłów na minutę zwiększa się po nasłonecznieniu:)

Zdrowia, Kochani!;)

poniedziałek, 12 stycznia 2015

W domu najlepiej:)

Za oknem dzisiaj taka szaruga, że przez cały dzień mam zapaloną boczną lampę. Staś poszedł dzisiaj po długiej przerwie do przedszkola a ja...wrocilam do książek i wcale nie chodzi mi o lekturę dla przyjemności!;) W tym roku kończę trzydzieści lat...szkolne lata sa takie odległe, tak dawno juz nie siedziałam nad książkami, i chociaż nie jest to w moim życiu nowość, lekko sesyjna atmosfera wydaje mi sie teraz jakaś abstrakcją. Pewnie, gdyby nie materiał do opanowania, robiłabym na bank coś innego i może nie zauważała strużek deszczu rysujących ścieżki na oknie...


Nikt jednak nie powiedział, że w takich okolicznościach nie można stworzyć sobie przyjemnego klimatu w okół książki! Ciepły Earl Grey w pięknym czajniku, jedna z ulubionych filiżanek, ciepłe światło...a! I porządek na biurku/stole! Dziś podobno mamy Dzień Sprzątania Biurka!:D 




Od razu miłej;) 

Ściskam Was, Kochani! Zadbajcie dziś o biureczko!

Wasz Kujon


 

niedziela, 11 stycznia 2015

...ale Mąż!

Parę lat temu, kiedy razem z przyszłym (wtedy) Panem Mężem odwiedzaliśmy sklepy jubilerskie w poszukiwaniu idealnych obrączek, trafiliśmy na dość egzotyczną dla nas scenkę. Otóż przy ladzie, na której pobłyskiwały perły, diamenty i inne drogie kamienie, stała elegancko ubrana pani i podziwiała przepiękną diamentową bransoletkę na własnym, szczupłym nadgarstku.
-Ile to kosztuje? - pyta, jakby od niechenia.
-8 tysięcy złotych - sprzedawczyni odpowiada pełnym napięcia głosem.
-Ahaaaaa.... Dobrze, widzi pani, ja mam dzisiaj bardzo zły humor. Poproszę tę bransoletkę i jeszcze ten wisiorek z perłą, będzie mi pasował do sukienki na wieczór.

Serio, są tacy ludzie? I czy naprawdę ta bransoletka poprawia zły humor? Trudno objąć mi to rozumem, kiedy na każy miesiąc planujemy wydatki, a na własne drobne marzenia wydajemy w sumie dość symboliczne sumy. Może właśnie dlatego te "uśmiechacze" naprawdę stają się naszym powodem euforii, coś dla nas troszeczkę znaczą, ich użytkowanie sprawia masę radości, a fakt ich kupienia wydaje się momentem z lekko odświętnym posmakiem? 

Wczoraj było odświętnie. Pan Mąż zabrał mnie na randkę do kina, a po filmie postanowiliśmy jeszcze na sekundkę wejść do centrum handlowego. Parę osób z rodziny świętuje niedługo swoje okazje, więc postanowiliśmy poszukać czegoś ładngo. Odwiedziny Home and you to prawie rytuał, przynajmniej po to tylko, coby sprawdzić co aktualnie jest dostępne. Znalazłam prezent, ale wyszłam też z przekonaniem, że Mąż mnie rozpieszcza. Podobały mi się dwa przedmioty, były w dobrej cenie, ale naprawdę wahalam się, czy je kupić, chciałam przecież troszkę ograniczyć tego typu wydatki, tym bardziej, że ostatnio kupiłam obłedny koc... Ale Pan Mąż po prostu je kupił i idąc do domu czułam się, jakbym zapomniała, że mam urodziny:)

Kupilismy dwa świeczniki - średniej wielkości latarnię i klosz. Oboje cieszylismy się bardzo z dodatkowego klimatu, jakie wprowadziły, jeszcze bardziej, kiedy wichury zaczęły powodować realną opcję wyłączenia nam wieczorem prądu. Spędziliśmy więc późny wieczór przy świecach, nawet już nie tęskniąc więcej za kominkiem:) Zdjęcia tego nie oddają. Jest cudoownie!

Oto nasza nowa latarenka, w kameralnej wersji świetlnej, góry niestety raczej nie widać, tak bardzo wtopiła się w otoczenie, delikatnie je oświetlając:




I świecznik - klosz rozświetlający nam przestrzeń wokół stołu - serca tego pokoju;




Jest spokojnie, delikatny bask świec ogrzewa grę półcieni, odpoczywam i wsłuchuję się w oddech mojego Stasia za ścianą i Pana Męża odpoczywającego obok. Cudownie...:)

Spokojnego wieczorku, Kochani!






piątek, 9 stycznia 2015

Winna.

Tak, przyznaję się... Wczoraj w godzinach wieczornych opublikowałam nieprzepisową zaczepkę oskarżającą znajomych użytkowników znanego portalu społecznościowego o brak zainteresowania moim skromnym dziennikiem pokładowym. Kłaniam się nisko i przepraszam, sama nie uświadamiałam sobie ilości moich znajomych czytelników!:) Jest to dla mnie ogromny komplement, więc w ramach zadośćuczynienia dziś karny post - aczkolwiek odrobinkę niekonwencjonalny:) Dziś nie będzie o tym co jest, dziś będzie o tym, co nas pociąga, czasem jest nieosiągalne, a czasem po prostu obiektem westchnień:)

Biel

A gdzie niespodzianka? A tutaj, że chociaż naprawdę bardzo lubię skandynawską sylistykę, z którą chyba ten kolor kojarzymy przede wszystkim, biel pociąga mnie jednak ponad stylami i nurtami we wnętrzarstwie. Prawda jest taka, że w każdej stylistyce jestem w stanie znaleźć coś wspaniałego i naprawdę wiele rzeczy mi się podoba, ale wyraźny misz-masz bez myśli przewodniej średnio się w domu sprawdza. Wobec tego o ile w kuchni króluje coś na kształt country chic (a w niej nasz ukochany kredens, który delikatnie do tego nawiązuje), tak pokój dzienny przeżywa fale różnych, ale w miarę spójnyh (mam nadzieję) inspiracji, z których chyba najwyraźniejszą jest drobniutki pociąg do klasyki. Drobniutki ze wzgledu na finanse, ale gdybym nie musiała się nimi martwić, nasz wspólny kącik wyglądałby może tak:










Biel była podstawą już wstępnego pomysłu na nasz domek jakieś sześć lat temu, kiedy razem z Panem Mężem szykowaliśmy się do remontu naszego "pożyczonego" gniazdka i to biel była wszechobecna w większości projektów, nad którymi pracowałam na studiach. Zawsze była moim ulubionym kolorem, choć najczęściej w zestawieniu z inną, żywą barwą. Ta paleta mi się przez lata rozjaśnia, ale wciąż lubię, kiedy coś w kolorystyce się dzieje, kiedy nawet same odcienie bieli widocznie różnią się i ze sobą współgrają. W praktyce, lubię więc kiedy, we wnętrzu jest przestronnie i jasno, ale lubię też czasem "umościć się" i poczytać w jakimś przytulnym kącie...a mówiąc to tym:

Przytulne, ciemne biblioteki

To miłóść przede wszystkim Pana Męża..ale ja ją chętnie dzielę, szczególnie z powodu przepięknych pikowanych sof ze skórzanym obiciem, które razem z dębowymi półkami uginającymi się od starych tomów stanowią niemal nierozerwalny związek:) Oczywiście mało kto może sobie na taki luksus pozwolić, ale to właśnie gra nam w duszy i często myślę o tej przyszłej kryjówce do zaczytania, szczególnie ze względu na Pana Męża, który częściej nie daje się życiu rozproszyć, nie tak jak jego wybranka:) Tak czy inaczej mam nadzieję, że znajdę kiedyś czas na regularniejszą lekturę i że będę mogła się jej oddawać w takich pięknych okoliznościach:




Rustykalne akenty

Jest ktoś, kto ich nie lubi, tak zupełnie, do duszy dna? Ja takiej osoby jeszcze nie poznałam, chyba każdy z nas ma trochę sentymentu do babcinych garnków, surowego drewna i tradycyjnych wzorów. Taka stylistyka jest bliska memu sercu, ale nie mam odwagi, albo dość talentu, żeby w niej żyć, nie zrobić z domu skansenu i nie pozbawić autentyczności. Jeśli mieszkasz na wsi - wspaniale, kto tu broni iść w te klimaty, same się czasem narzucają, ale w środku miasta...? Są jednak ludzie, którzy wiedzą jak eksponować takie piękno! Jest takie miejsce w Łodzi, magiczne i ciepłe, gdzie mieszkają bieszczadzkie anioły, siedzą na pięknych drewnianych meblach w głębokim piwnym odcieniu i strzegą ślicznej złotowłosej dziewczynki, z którą kiedyś spędziłam moje ostatnie panieńskie lato;) Jeśli cokolwiek mogłoby ubiegać się o tytuł obrazu  przynajmniej w połowie z tak serdecznym klimatem jak mieszkanko Zuzi, to te zdjęcia:




Czego jeszcze w moim subiektywnym zestawie brakuje? Tego zimowego pragnienia, które ogrzewa każde wnętrze i czyni je na moment niesamowitym - kominka!


Ciepło jak zawsze ściskam Was wszystkich, Kochani! Magii na wieczór Wam życzę:)

Rozmarzona O.




Wszystkie zdjęcia znalzione w serwisie Pinterest.