O takich zupełnie nieimprezowyh, wyłącznie subiektywnych ciągotach świetlanych pisałam niedawno. To, co lubimy stawiać na stole, szczególnie świątecznym, to już zupełnie inna bajka, a ja uwielbiam...nie! to za słabe słowo....miłością szczerą i nieskromnie materialistyczną darzę...świeczniki- kielichy! Są zachwycające i robią ze światłem świec coś bardzo dla mnie ważnego - wynoszą je wyżej, ponad poziom potraw, przez co nie ma wrażenia nagromadzenia przedmiotów na stole i dodają warstwowości do tego smacznego krajobrazu:) Wtedy stół jest jak kompozycja, cudowna, złożona, ciekawa... Prawda?:) Uwielbiam tę część przygotowań do przyjęcia! Szczególnie, gdy jest kameralne... I nie ważne, czy jest to spotkanie z przyjaciółmi, czy wieczorne sushi z Panem Mężem. Dbałość o takie szczegóły to wyraz szacunku do gościa. Od krystalicznie czystych kieliszków, po spontanicznie wyciągniętą z serwantki zabytkową filiżankę, która zachwyca Cię każdym detalem (tak Bracie, puszczam do Ciebie oko!;) Niby nic, a jak cieszy oczy i wszystko od razu jeszcze lepiej smakuje!
Co jakiś czas serce me krwawi na widok pięknego świecznika - kielicha. Nie można przecież mieć wysztkich, musiałabym im wydzielić szafę chyba, ale fakt pozostaje faktem - mam do nich słabość:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz