wtorek, 27 listopada 2012

Len jak sen

Nadszedł dzień premiery mojej ostatniej deko-obsesji! Kochani, zmierzyłam się z przeciwnościami losu, kaprysami szczęścia i złośliwością rzeczy martwych - odkurzyłam trzydziestoletniego Łucznika z historią usterek na koncie i uszyłam herbaciany komplecik! Jakiś czas temu dostałam od mojej Mamy kawałek pięknego, naturalnego lnu. Od razu wiedziałam co z niego będzie! Bardzo lubię len i płótno, to chyba słabość sięgająca czasów studenckich, kiedy przychodził moment gruntowania podobrazia... Do szaleństwa podobała mi się lniana faktura i kolor. Tak więc bardzo proszę, oto efekty parodniowego przeklinania na wadliwy sprzęt, kilometry zerwanych nitek i połamane igły, ale z zachwytem nad delikatnością materiałów w tle:





Na zdjęciu oczywiście ocieplacz na imbryczek, ocieplacz na kubek i pasujący koszyczek na słodkości do kawy lub herbaty.
Prawdę powiedziawszy szycie zaczęłam z zamiarem sprzedania tych rzeczy, te na zdjęciu to takie ekstremalnie czyste prototypy (są po prostu elementy lub sposób uszycia, które bym zmieniła- może ze dwa). Właściwe ocieplacze i koszyczki chciałam uszyć i pokazać zamiast tych powyższych, ale z maszyną, nad którą spędzam wielokrotność czasu faktycznego szycia na zastanawianiu się co się zepsuło, czemu maszyna pętli nici niezależnie od ustawień i czemu nie łapie dolnej nitki, jest to zbyt frustrujące. Kompleciku więc raczej nie sprzedam (w sumie i tak byłoby mi troszkę szkoda, ale uwielbiam swój stary ocieplacz, którym się pocieszałam...), zostawię go chwilowo u siebie, chyba, że znajdzie się szczególnie chętny nabywca, albo gwiazdkowy szczęściarz (to z pewnością). Na razie nie podejmę się seryjnego szycia, najpierw oddam maszynę w ręce specjalisty i zobaczymy co będzie z nią dalej, bardzo chciałabym, żeby działała. Szczególnie, kiedy zależy mi, żeby uszyć coś naprawdę czysto, cieszyłby mnie takie poboczne zajęcie, samo szycie sprawiało mi dużo radości. Dla siebie jak dla siebie- szyje się inaczej, sama sobie daruję błędy i będę się po prostu cieszyć z efektu. W taki właśnie "szybki" sposób postały poszewki na poduszki w sypialni:



Poza tym w "wolnym" czasie (kiedy Pieszczoch fika akrobacje na naszym łóżku i jest zbyt zajęty sobą, żeby zauważyć mamę) obkładam książki  sypialni w papier wycięty z papierowych toreb po zakupach z Almy. Kojarzą mi się ze starą biblioteką... zawsze lubiłam takie miejsca! Bardzo lubię czytać, więc takie "zamaskowane" grzbiety tym bardziej fascynowały i zachęcały do zgłębienia wnętrza, nie sądzenia po okładce. Jeszcze sporo zostało.......! I jeszcze więcej do przeczytania. No właśnie, mówiąc o tym, uciekam, kuszona pasjonującą końcówką powieści...

Magicznego wieczoru z serduszka życzę!

2 komentarze:

Ola Lewczuk pisze...

Cu-downe! Stałaś się właśnie moim guru- nie wiem jak uruchomiłaś łucznika, ale mój z analogiczną historią pokonał moją cierpliwość! Muszę go chyba zabrać do naprawy, bo zerwałam już nitki miliony razy, a rzeczy czekają wciąż na uszycie...
Miłego dnia!

ola pisze...

O to koniecznie trzeba dać mu drugie życie! Kto wie, może ładnie się odwdzięczy za naoliwione zębatki i nowe części zamienne?:) Trzymam kciuki!