piątek, 28 listopada 2014

Cu-do-wnie!

Być może troszkę się pospieszyłam, ale wszystko zadziało się za sprawą impulsu. Otóż w pewnej, bardzo pomocnej przeciętnej mamie sieci marketów kupiłam wczoraj poszewka na poduszkę, która mnie po prostu rozłożyła na łopatki i doprowadziła do stanu niekrytej euforii. Szybko przybiegłam z Panem Mężem i Pieszczochem do domu, jeszcze we wszystkich swetrach, niedomowych spodniach, prawie jeszcze drugą ręką zdejmując szalik, już odzierałam poduszkę ze starej poszewki, by założyć jej nowiutką, pachnącą, z pięknym reniferem na przedzie! Zachwycona spędziłam resztę wieczoru na zaplanowanych zajęciach, aż...kolejne pomysły spowodowały, że otwierałam pudła znacząco blisko pudeł z deklaracjami.

- Wyjmujesz jednak te lampki? - zapytał zdziwiony Pan Mąż. W zasadzie...czemu nie? Wyobraźnia już pogalopowała w swoją stronę i jej oczami widziałam odmieniony zakątek przy szafie ze świetlistą girlandą płatków śniegu i tą nową poszewką. Cóż...miałam ją wyjąć dopiero pierwszego...

...ale co zmieniają te trzy dni pośpiechu?

NIC.     

Nic poza dodatkowymi trzema dniami mojej radości...więc wiszą:) A ja cały dzień nie widzę już szarugi za oknem, chociaż kto wie, może i z tej szarugi wreszcie coś bedzie i poprószy troszkę śnieg?





Pozdrawiam popołudniowo!




Brak komentarzy: