wtorek, 25 listopada 2014

Przytulniej

   Kiedy razem z Panem Mężem zaczynaliśmy remont naszych pierwszych czterech ścian mieliśmy dość jasny zamysł w głowach jak ta przestrzeń powinna wyglądać. Miała być ładna, prosta, leciutko ocierać się o oszczędny w formie minimalizm i oczywiście nie spowodować juz na początku potężnej dziury w portfelu. Teraz, kiedy patrzę dookoła wydaje mi się, że już niczym to wnętrze nie przypomina tego pierwszego zamysłu, w końcu z biegiem lat (...juz?! Lat?!) zmieniały się nasze gusta i potrzeby, a obecny stan jest kompromisem pomiędzy prostą, uniwersalną "podstawą" a utrzymanym w zupełnie innej stylistyce zestawem przedmiotów, które chcemy zabrać do naszego przyszłego domu. Co ciekawe, są tu z nami rownież rzeczy, których na samym początku po prostu tu sobie nie życzyłam, jak....dywan. 

   Czemu dywan znalazł się na czarnej liście? Z prostej przyczyny - ja nienawidzę kurzu, stąd dywan kojarzył mi się zawsze z powgniataną w jego włosie szarą materią, masą radosnych ze swego żywota roztoczy i rozkładającymi się w nim niedoodkurzanymi okruszkami. Aż...po prostu zapragnęłam więcej ciepła i niewątpliwie dywan to ciepło wniósł w parę milisekund....a okruszki i roztocza eksterminuję ochoczo odkurzaczem. Wybraliśmy więc z Panem Mężem wzór, ani nie klasyczny, ani nie przesadnie nowoczesny - kolejny kompromis, bo dywan wygląda jak nadgryziony zębem czasu (i wytargany do bólu) dość tradycyjny model. I to się w sumie dobrze sprawdza. Dywan juz jakiś czas leży, a jednej plamki na nim nie widać, stylistycznie też chyba nienajgorzej się wpisał:) 



Z podobnych względów byłam początkowo zwolenniczką ograniczonej ilości tkanin i "włochaczy" w domu, aż któregoś dnia zamarzył mi się...włochaty pled. Taki miziaty, z sherpy kupiłam, ale wymarzonego pledu - narzuty wciąż szukam. Na razie jego namiastką jest mała fotelowa narzutka wykopana w sklepie z mydłem i powidłem...


W końcu, zadziwiają mnie nasze nowe lampy. Kiedyś z białego priplaku o falistych, syntetycznych kształtach, teraz ręcznie złożone przez Pana Męża z kremowego abażuru i mojego starusieńkiego, drewnianego statywu fotograficznego.


I przyznać muszę, ze uwielbiam tę lampę... Prawie tak bardzo, jak zdolne dłonie mojego Męża:)

Miłego wieczoru!




Brak komentarzy: