niedziela, 14 października 2012

Zmiany, zmiany!

Po wczorajszym przemiłym popołudniu i całkiem spokojnej nocy obudziłam się w niezrozumiale złym humorze. Patrząc na kąty naszego nieba kuły mnie w oczy te wszystkie rzeczy, które już od dawna prosiły się o poprawki lub uporządkowanie. Pan Mąż z właściwym sobie spokojem przyglądał się sytuacji a potem pomógł mi znaleźć jakieś środki zaradcze.

Maluszek trafił na godznkę w troskliwe ręce dziadków a ja rozpoczęłam batalię z kwiatami i przykurzoną już lekko szklarenką z Ikei. Lubię tę sieć, chociaż przyznam, że nie pieję z zachwytu nad każdym projektem, większość z produktów jest praktyczna, ale też do pewnej granicy. Uwielbiam naszą ikeową sofę, herbata w jej miekkościach smakuje po prostu nieziemsko, ale do szewskiej pasji potrafi mnie doprowadzić szybkość z jaką popada w chaos materacy i poduszek, nie trzyma formy i już po paru minutach siedzenia lub szalonej zabawy z Pieszczochem wygląda jak "kanapowy żul" a nie elegancik. Coż, przynajmniej cena była niezbyt wygórowana i przyzwoitym kosztem da się urządzić pięknie mieszkanko; są ludzie, którzy z powodzeniem "tuningują"  te najtańsze mebelki, a efekt jest powalający!

Kwiaty musiały przejść małą rewolucję- po rozpoczęciu sezonu grzewczego stało się coś, czego nie przewidziałam- wilgoć w szklarence i nagłe ciepło od kaloryfera sprawiły roślinkom więcej szkody niż pożytku. Ziemia zaczęła brzydko pachnieć a na jednej z doniczek pojawił się podejrzany biały nalot. Po naradzie z mamą Pana Męża trzy doniczki trafiły do ganku na obserwację, a do szklarni- wyszorowanej i odświeżonej, trafiły dwa małe fikusy, wyraźnie zadowolone ze zmian.




W tym czasie Pan Mąż szykował dla mnie kolejne pole walki- białą akrylową farbą postanowiłam potraktować drewniane ramki na zdjęcia i mały, zabytkowy stołeczek, pamiętający powojenne lata, na którym teraz dumnie stoi moja areka.






Odnowione przedmioty trafiły w końcu na swoje miejsca:





Porządku (przy okazji kawy w zaciszu kuchni) doczekały się też szafeczki w kredensie! Czuję się, jakbym ścierała kurz z tych siedmiu miesięcy, od kiedy Pieszczoch tak cudownie wywrócił nasz świat do góry nogami. Nie umieram od grama brudu na półce, ale rzeczywiście kocham porządek, pozwala mi się skupić i wyciszyć, szczególnie, jeśli muszę pracować w domu, jak bywało to przed ciążą. W przeciwnym razie zawsze znajdą się jakieś skuteczne "odciągacze" uwagi...

Popołudniu przyszedł też czas na nasz pierwszy spacer po paru dniach choroby. Cieszyłam się jak dziecko mogąc wreszcie wyjść z domu. W okolicy jesień ozłociła już prawie wszystko, słońce przyjemnie grzało twarz i malowało długie cienie na chodniku.


"- Jak, myślisz, co z tego robaczka będzie? 
 - Jak się nie pośpieszy, to czerwona plama..."

Pracowita niedziela? Wcale! Czuję się lepiej, niż po całym dniu spędzonym na kanapie! Ot, porządkowe katharsis, nie tylko dla mieszkanka! ...i radość z pięknie wyglądających zakamarków nieba...

Brak komentarzy: