środa, 24 października 2012

Drobiazgi

Budząc się, słyszałam jak Pan Mąż odjeżdża sprzed naszego domku z niebem. Maluszek kręcił się cichutko w łóżeczku, więc wstałam, żeby przygotować mu mleczko, a tu...piękny wschód słońca! Podziwialiśmy go z Pieszczochem ładnych parę chwil...



Kiedy synek zarządził poranną drzemkę nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Przestawiałam przedmioty z jednego miejsca w drugie i sprezentowałam kawałek koronki nowej roślince od Pana Męża- kawie arabskiej. Taca też doczekała się kokardki i koronkowego sąsiedztwa:



Gazetownik też nie dawał mi spokoju...miałam go pomalować raz jeszcze, ale...jakoś tak...nie wiem, czy w końcu to zrobię i na pewno nie z powodu braku czasu czy ochoty- spodobały mi się te niedociągnięcia, taki lekki shabby chic. Efekt dopełniło szklane serduszko z Pot-Pourri roztaczające w kąciku do czytania delikatny zapach lawendy:



Myśląc o shabby chic mam jednak mieszane uczucia. Lubię bardzo taką stylistykę, uwielbiam spędzać godziny w herbaciarniach i kawiarniach tak urządzonych, ale chyba nie potrafiłabym być shabby-chicową maniaczką. Być może ten dystans spowodował straszny kontrast pomiędzy tymi samymi kawiarnianymi wnętrzami rano i wieczorem (bo w takich miejscach ucząc angielskiego bywałam często w bardzo rożnych porach) - wieczorem, przy delikatnym jazzie sączącym się z głośników było cudownie...ale już rano po nastroju nie było śladu i wszędzie panował brud, kurz i rozpruta tapicerka... Dodatki są piękne, jednak co za dużo to nie zdrowo, szczególnie dla kogoś, kto ciągle widzi coś do poprawiania, odnawiania i przestawiania:) Bałabym się, że piękno przestałoby być pięknem tylko zwykłą graciarnią...no i Pan Mąż z pewnością by się wyprowadził! Czasem wprowadzam takie dodatki, ale z dozą ostrożności, sparzona wspomnieniem takich miejsc...

Jakie jest wasze zdanie...?

Brak komentarzy: