Na rozbudzenie zrobiłam dla Pana Męża aromatyczną kawę, którą wypiliśmy przy smakowym akompaniamencie świeżutkiej chałki i konfitury pomarańczowej z imbirem. Moja druga połówka poczyniła niedawno ciekawe odkrycie- kawa mielona na zimno (a więc nie w elektrycznej mielarce, która nagrzewa kawę i powoduje wytworzenie się kawowego pyłu podczas mielenia) smakuje o niebo lepiej, nie jest kwaśna czy gorzka, a jej aromat jest nieporównanie wyraźniejszy. Jak na inżyniera przystało postanowił to sprawdzić we własnym eksperymencie i jakiś czas temu odwiedził mieszkanie babci w poszukiwaniu starego młynka do kawy, który babcia używała do mielenia pieprzu (a przy okazji przyniósł mi wspomnianą w pierwszym poście sansevierię). Był już mocno zakurzony i zabrudzony od ciągłego używania, więc rozkręcił go dokładnie, oczyścił i złożył z powrotem. Po tym zabiegu młynek odświeżył się nie do poznania i teraz świetnie służy nam w kuchni.
W nocy przez prawie dwie godziny przewracałam się z boku na bok. Nie mogłam usnąć z podeskscytowania, wiedząc, że będziemy mieć dzisiaj miłego gościa, dla którego postanowiłam przygotować pierś z kurczka w jabłkach i żurawinie oraz pudding jabłkowy. To będzie prawdziwa jesienna uczta pod hasłem polskiej jabłonki. Przepis na pudding znalazłam w książce, którą dostałam w prezencie gwiazdkowym od Pana Męża. Bardzo mnie zachwyciła- autor zachęca w niej do uprawy własnych warzyw i owoców, zdradza swoje sekrety uprawy i podaje bajeczne przepisy na cudowne smakołyki. Daleka jestem jeszcze od własnego ogródka, ale idea moim zdaniem jest bardzo ładna, myślę, że odkrywanie smaków z własnego kawałka ziemi jest dodatkową przyjemnością.
Gotowanie zaczęłam od piersi kurczaka. W ciężkiej gęsiarce smażyły się szybciutko i roztaczały smakowity zapach. Oto jak wyglądały przygotowania:
Nie jestem w stanie opisać zapachu i smaku tego dania, nieskromnie powiem tylko, że wyszło, oj wyszło! Zestawienie przypraw i dodatków zaskoczyło mnie do nieprzytomności, wszystko przez rozmaryn, który tutaj naprawdę zadziałał odurzająco.
Potem przyszedł czas na pudding- najpierw na skarmelizowane jabłka, a potem na ciasto:
Bałam się, że podczas pieczenia pudding wyskoczy z naczynia, ale w ostateczności wszystko zostało w formie, zawsze można oczywiście zrobić próbę generalną wcześniej, ale próbować czegoś przed premierą? Nieeeeeeee, to nie brzmi jak ja! W kuchni wolę żywioł i odkrywanie tych smakowych niespodzianek wspólnie z gośćmi! Najwyżej się nie uda...;)
Jeszcze tylko zastawienie stołu i...gotowe! Czekamy na gościa, jeszcze bez jedzonka na stole, które postawię przed szanownymi panami pachnące i parujące...
W końcu nasz gość staje w drzwiach i rozpoczynamy nasze małe przyjęcie.
Pudding zadziwił nas wszystkich- nie tylko jego konsystencja (" To to jest pudding?! Hmmm..."), ale przede wszystkim wilgotny miąższ ciasta do szaleństwa pachnący jabłkami i przyprawami korzennymi. Lekko ubita kremówka z wanilią i kroplą whisky dopełniła dzieła. Przepis uważam za bajeczny!
O kawę troszczył się dziś Pan Mąż- dla mnie cappucino z tartą czekoladą posypaną na wierzchu... Mhhhhhhmmmmmmmm...!
Udany dzień...;)
Miłego niedzielnego lenistwa życzę, Kochani!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz