niedziela, 28 października 2012

Święto bieli

Tegoroczny pierwszy śnieg idealnie wpisał się w tym roku w moją potrzebę światła i czystości, jakie kojarzą się z jego bielą... Zimno jest jak co roku, nie zmieni tego śnieg, może tylko upiększyć krajobraz, chociaż muszę przyznać, że jesień w tym roku, choć krótka, była naprawdę piękna! Codzienny obowiązek spaceru z Pieszczochem sprawił, że rytm pór roku i zmian jakie przynoszą nie był dla mnie zaskoczeniem. Przeciwnie- ze spokojem poddawaliśmy się mu razem z Maleństwem i cieszyliśmy się z wszelkich niespodzianek, stąd również potrzeba dekorowania domu zgodnie z tempem wyznaczanym przez naturę.

Biel jest jednak wewntrzną potrzebą. Postanowiłam powiedzieć to głośno- to nie był najlepszy rok. Było w nim dużo bólu i łez, chociaż wiele też bezgranicznego szcześcia, rzecz jasna z powodu przyjścia na świat Pieszczocha. Nie zapomnę do końca życia tego uczucia jakie towarzyszyło mi na sali operacyjnej, kiedy najwspanialszy pan doktor pod słońcem wyjmował z mojego brzuszka MOJE DZIECKO.... ...i jak się czułam mogąc przytulić policzek do jego maleńkiego ciałka. Pieszczoch nie płakał, jego pierwszy krzyk usłyszałam dopiero podczas oceny jego zdrówka w pierwszej minucie życia. Potem spotkaliśmy się po raz pierwszy i znowu ucichł, kwilił tylko cichutko, jakby chciał powiedzieć "poznaję Cię i już Cię kocham". Popłakałam się i drżącym głosem powiedziałam "ja Ciebie też". ...i byłam pewna, że było warto przeżyć wszystko, żeby go zobaczyć... 

...znowu płaczę...ale ze szczęścia...

Nic, zmieniam temat, jakoś "zboczyłam z trasy", ale nie potrafię wykasować tych paru zdań.

Ekhm...!

Obiecałam zaprezentować mój biały zestaw nad kuchenką! Wywiązuję się więc z obietnicy, przepraszam za koślawość zdjęć, ale dzisiejszy post powstaje nie na moim komputerze i nie mam jak ich nawet wyprostować:
 



 Prezentuję też przemalowaną doniczkę; jak ja lubię teraz ten kącik!




Popołudniowy spacer z Pieszczochem i Panem Meżem był wspaniały! Koła wózka uparcie grzęzły w pół-stopniałym śniegu, ale powietrze było cudowne! No i towarzystwo najlepsze pod słońcem. W pewnym momencie było nas nawet czworo! Oto nasz "chwilowy towarzysz":

 
Piękne futerko kotka i jego półdziki chód do złudzenia przypominały sylwetkę mojego niedawnego podopiecznego, Olgierda! Strasznie za nim zatęskniłam, postaram się zajrzeć do dziadków we wtorek...

Na rozgrzanie zrobiłam dla Pana Męża dyniowe placuszki z chilli, cynamonem, imbirem i kardamonem. Jedliśmy je ze spadziowym miodem i...kapką śnieżnobiałej śmietanki:





Bon appetit et a la prochaine!

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Widzę, że biel zdominowała Wasze 4 kąty. Ale biel bieli nie równa. Wasze wnętrza są mimo wszystko ciepłe i przytulne. :) Mój salon z aneksem prezentuje inną stronę bieli. Tę surową, podkreślającą prostotę. Nieco chłodną. "Biel jest potrzebą wnętrza" piszesz. Coś w tym jest.

K.

ola pisze...

Dowód na to, że odcieni bieli może być wiele!:) Ta surowa jest fascynująca, bez jej przeciwwagi czerń byłaby nijaka... Sztuką jest utrzymać idealną harmonię!