Kiedy Pieszczoch spał dzisiaj słodziutko w ciągu dnia, powstała taka oto nowa "ozdóbka":
Razem z dynią stanęła wykorzystana na nowo lampka naftowa w kolorze granatowym. Pan Mąż wyszukał ją dla mnie w nieprzeniknionych czeluściach strychu. Kolor raczej nie razi, ale wolałabym, żeby bardziej zharmonizowała się z kolorystyką pokoju, więc zastanawiam się, czy jej nie pociągnąć pędzlem...?
Co do dyniowej kuchni, to nie ma wątpliwości, że jest jej tysiąc odmian- na słodko, orientalnie, na ostro...a ja z Panem Mężem najwierniejsi jesteśmy prostym cynamonowym placuszkom dyniowym z kwaśną śmietanką. W zeszłym roku zjedliśmy ich całe kilogramy, przekładając od czasu do czasu jadłospis wariacjami typu tarta dyniowa z selerem naciowym. Z dyni "ozdóbkowej" słodkiego, pomarańczowego miąższu nie było wcale, ale w spiżarce czeka już jeszcze jeden "nieco" bardziej okazały okaz- plackowy start zaplanowaliśmy na czwartek...mmmhmmm!
Niedzielny poranek również spędziliśmy zakupowo. Na pchlim targu wyszperałam do przeróbek takie skarby:
Drewniany gazetownik i tacę za grosik przemaluję na biało. Pan Mąż dzielnie pracował dzisiaj nad ich odświeżeniem- wszystko, żeby już jutro pojawiła się na nich biała farba. Malutka taca na razie została tylko porządnie umyta i służy jako element jesiennego stoika:
Zmiana właściwie żadna, ale po prostu cieszy. Nie mogę doczekać się odnawiania zdobyczy! Przyznam, że części nie ma na zdjęciach, ale pojawią się przy premierze starych-nowych sprzętów. Kupiłam cztery drewniane ramki na zdjęcia i...stary, niemiecki notatnik...oj, z duszą! Planuję w nim trzymać ukochane przepisy, których nie ma w moich książkach kucharskich.
Lubie pchle targi i drugie życie przedmiotów- nie dość, że wydajemy mało, to jeszcze często znajdujemy coś naprawdę wyjątkowego, lub czynimy je takim przez nasze działania. Znowu- uwielbiam Ikeę, naprawdę! Bez niej załamałyby mnie koszta urządzania pokoju dla synka...ale...czy nie jest miło mieć w okół siebie coś zupełnie innego niż wszyscy...?
Krótka refleksja na koniec- prawem jest już chyba, że nigdy nie ma pod ręką tego, co akurat potrzebujemy! Dziś ominęła mnie okazja uwiecznienia cudownych kadrów z okna samochodu, kiedy jechaliśmy z Panem Mężem na pchli targ. Mgła podnosiła się dopiero z pól i owijała ziemię delikatnym, mlecznym puchem. Doznanie niemal surrealistyczne- to jak sama natura w ciągu sekund zmienia swój obraz. Naprawdę żałowałam, że aparat został w domu. Pieszczoch za to ma już chyba dość bycia ulubionym tematem mamy-paparazzi:
Miłego tygodnia życzymy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz