Kiedy już wszystko zdaje się osiągnąć spokój i stabilizację, coś nagle się dzieje, POP!....i ktoś wyciąga wtyczkę, wszystkie plany stają w gruzach.
Źle? Niekoniecznie, oczywiście wszystko zależy od sytuacji.
Ostatnie dwa dni przyniosły wiele niespodzianek- niektóre z nich dotyczą nie tylko nas, bo zima w tym roku "zaskoczyła" nas wszystkich, i nawet jeśli słyszeliśmy w radiu czy telewizji o nadciągających sobotnich śnieżycach, to jakoś nikt nie chciał tym zapowiedziom szczególnie wierzyć i ciągle w myślach słyszał liście szeleszczące pod stopami podczas popołudniowego spaceru. Ja i Pieszczoch zareagowaliśmy na tę zmianę wręcz euforycznie i przywitaliśmy pierwszy śnieg radosnymi podskokami dookoła domu.
Wczorajszy dzień zaczął się jednak od...braku prądu, znów- zapowiadanego, jednak informacja ta nie została przez nikogo zapamiętana i spowodowała wiele uniedogodnień. Niemożliwe było osiągnięcie gładkiej konsystencji przecieru dla Malucha, przygotowywanego z resztą nastrojowo przy świecach. Pieszczoch przyjął to z godnością i ze skrzywioną miną dzielnie przełykał warzywno-mięsną miazgę, w desperacji ubitą w moździerzu.

Kiedy Maluch wybrał się na pośniadaniową drzemkę moje myśli krążyły ciągle w okół nowego nabytku- kuchennych wieszaczków nad kuchenką. Wiedziałam jak chcę je uzupełnić, ale forma narzuciła się sama podczas drugiego śniadania- postanowiłam wykorzystać starą drewnianą deskę do krojenia- przyszedł w końcu "jej czas", a w szufladzie leżały nowiuśkie, niecierpliwie czekające na swój udział w kuchennym życiu naszej małej rodzinki. Przy malowaniu zachwyciły mnie jej nierówności i stare nacięcia, cieszyła wewnętrzna świadomość, że piękno tego przedmiotu tkwi również w tym, że jest z nami od zawsze i zyska nowe życie jako przedmiot dekoracyjny.

Prądu ciągle nie było a ja miałam ochotę na skrystalizowanie pomysłu na napis na pomalowanej desce. Chciałam, żeby było to coś związanego z jedzeniem, żałowałam więc, że nie mam możliwości poszukania inspiracji w internecie. Może to lepiej- zaczęłam z braku innego pomysłu w ciszy i półmroku wertować książki kucharskie. W końcu trafiła mi do ręki książka "Smaki świata"- piękna i cudownie ilustrowana tysiącem fotografii. Wśród nich trafiłam na obrazy z Paryża- ulicznych kafejek i eleganckich restauracji...
Wsiąkłam.
W jednej sekundzie przypomniał mi się cały miesiąc miodowy z Panem Mężem- właśnie w Paryżu. Wróciły do mnie nasze wędrówki, naleśniki kupowane na ulicy u przesympatycznego Francuza, moja łamana francuszczyzna, którą próbowałam wykorzystać na każdym kroku, romantyczne wieczory i odświętna, pożegnalna kolacja... Wstyd przyznać, ale poryczałam się jak nastolatka, znowu chciałam tam być, zabrać Pieszczocha i pokazać mu to wszystko, wszystkie miejsca, które zapamiętałam...
Po paru chwilach wiedziałam już, co będzie na desce. Po piętnastominutowej walce z mazakami powstała nowa dekoracja kuchni, o proszę:
Tego wieczoru przemalowałam także doniczkę stojącą obok lampki naftowej- prawo serii- zmieniam jedną rzecz, to w oczy rzuca się coś innego, dopiero po zmianach. Jest teraz również biała; żałuję, że nie mogę pochwalić się dziś zdjęciem, zrobię to jutro razem z prezentacją innego przedmiotu, który zawiśnie obok deski (dziś jest to niemożliwe- Pieszczoch śpi zbyt smacznie, żeby go budzić pukaniem młotka w ścianę).
Rano dzień przywitał mnie kolejną niespodzianką, tym razem autorstwa Pana Męża- drogie Panie, kolejny raz spełniło się jedno z naszych marzeń- śniadanie do łożka!
Bardzo się cieszę, że taca się tak przydaje! Słodycz pomarańczowej konfitury smakowała obłędnie w takim podaniu. Panie Mężu...jesteś idealny, mówiłam Ci kiedyś?
Po śniadaniu zabraliśmy się za ciasto (dziś Maluch kończył osiem miesięcy i spodziewaliśmy się dziadków na kawie) i porządki. W efekcie jednej z kolejnych wypraw na strych Pan Mąż przyniósł mi malusieńkią zniszczoną patelnię, z której zrobiłam komplecik do deski:
Jutro obiecuję zamieścić cały zestaw! A dziś...to chyba już wszystko:)
Bonne nuit!