Z rodziną podobno najlepiej na zdjęciu...cóż, jeśli chodzi o moją rodzinę, to powiedzenie to ma mało wspólnego z rzeczywistością! Znacznie lepiej niż fotografie do rodzinnego albumu wychodzą nam chyba "kameralne" spotkania. Tylko najbliżsi z bliskich liczą u nas jakieś 20 osób. Bywa więc zawsze głośno, wesoło, radośnie, a stół zawsze ugina się od pyszności.... Bajka! Organizacja takiej imprezy często jest jednak nie lada wyzwaniem, okupionym godzinami ekstatycznych zabiegów w kuchni. O ile u nas, w niebie, gotowanie smakołyków to sama przyjemność i samo planowanie sposobów uraczenia tych ważnych podniebień jest wciągające, tak wygenerowanie miejsca dla każdego imprezowicza to już zupełnie inna sprawa. Tak duże spotkanie odbyło się u nas wcześniej tylko raz - na powietrzu, w pełni chwilowo chłodniejszego lata. Z przyczyn oczywistych nie udało się tego powtórzyć w miniony weekend, postanowiliśmy bowiem z Panem Mężem uczcić pierwsze urodzinki naszej cudownej Pociechy. Kombinowaliśmy długo, a czy nasz skromny salonik uniósł trudy pomieszczenia tych wszystkich, bez których uroczystość byłaby niepełna - nie mnie oceniać, ale to, co stało się PO imprezie zaskoczyło mnie samą!
Od dawna królował w pokoju dziennym jeden sprawdzony układ, który bardzo lubiłam. Siadając do czytania, jedzenia czy nauki przy stole często wyglądałam za okno i pozwalałam sobie na to, żeby z tym widokiem przed oczami po prostu być, odpłynąć myślami, celebrować krótką chwilę ciszy przy aromatycznej herbacie. Stół był jak wyspa, jak zupełnie oddzielna część pomieszczenia, otoczona niewidzialnymi ścianami. Dwa kroki dalej i już wkroczyć można było w zupełnie inną strefę - wypoczynkową, z kącikiem do czytania, sofą i stoliczkiem na miękkim, tkanym, bielutkim dywanie. Tu spędzaliśmy z Panem Mężem cichutkie wieczory przy książce czuwając nad spokojnym snem Pieszczocha za ścianą. Tą aranżację widać było najlepiej tu, tu i tu.
Sprzątając rozłożony na części salon wpadła nam do głowy pewna myśl. Stół, na czas spotkania z rodziną, który trafił pod ścianę, stał się jakiś malutki, salon wydał się natomiast wręcz olbrzymi, czemu by więc nie zadbać o przestrzeń, w końcu Maluszek już zaraz będzie POTRZEBOWAŁ miejsca do zabawy. Znowu zaczęliśmy więc wnętrzarską kombinatorykę, żeby znaleźć jak najbardziej optymalny układ. W tym momencie "testujemy" go już drugi dzień i muszę przyznać, że zaczyna mi się jego funkcjonalność bardzo podobać, chociaż troszkę tęsknię za tym, do czego się tak bardzo przyzwyczaiłam...
Przewaga nowego nad starym leży jednak niezaprzeczalnie w odzyskanej przestrzeni:
"Kącik czytelnika" wciąż istnieje, zyskałam nawet "uwspólniony" z sofą stoliczek. Gazetnik skrył się za stoliczkiem i cieszy oko tylko tych, którzy cenią słowo drukowane:
W fotelu można się wtulić w tkaną beżową narzutę, poduszkę dostałam niedawno od mojej mamy:
I pamiątka z przyjęcia:
Sypialnię też spotkała drobna transformacja, nieporównanie mniejsza, o tym jednak kiedy indziej. Pieszczoch zdaje się w ogóle tego wszystkiego nie zauważać i dalej robi swoje, czyli cieszy się i śmieje jak najczęściej - jak zwykle!
Nnnnnnnnnnnnno!
Miłego wieczorku!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz